Witamy serdecznie na stronie internetowej Oddziału Łódzkiego
Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Mamy nadzieję, że ułatwimy Państwu docieranie do rzetelnej informacji. Tutaj chcemy prezentować wielkość oraz problemy naszego Kościoła, zagadnienia społeczne, cywilizacyjne, publikacje członków Stowarzyszenia, stanowiska w ważnych kwestiach. Nie będziemy konkurować w informacjach bieżących z innymi portalami (niektóre z nich wskazujemy w odnośnikach), natomiast gorąco zapraszamy do lektury wszystkich tekstów - ich aktualność znacznie przekracza czas prezentacji na stronie głównej. Zachęcamy do korzystania z odnośników: "Publikacje" i "Polecane". Mamy nadzieję na stały rozwój strony dzięki aktywnej współpracy użytkowników. Z góry dziękujemy za materiały, uwagi, propozycje.
Prosimy kierować je na adres: lodz@katolickie.media.pl

Publikacje członków OŁ KSD

Tomasz Bieszczad: Szepty i kwiki

Gromadne świętowanie rocznic ma sens tylko wtedy, gdy (jako jednostki) potrafimy wykorzystać ten czas na poważną refleksję nad sobą. Jeśli zdołamy zapomnieć o „otaczającej nas (coraz bardziej) rzeczywistości”, pokonać podstępne ataki absurdu i pomyślimy serio o tym, „skąd przyszliśmy, kim jesteśmy, dokąd idziemy” – to znaczy, że Święto spełniło swoją rolę. Niestety! Za sprawą większości mediów (które ostatnio osiągnęły szczyty cynizmu i dno wiarygodności) ważne czerwcowe rocznice przeobraziły się w przedwyborczy „serial nienawiści” (ze świńskimi zadami jako pointą). Polska polityka (zresztą nie po raz pierwszy) została zredukowana do negatywnych odruchów, rozniecanych w nadziei, że jest to skuteczny sposób na zagonienie elektoratu do urn. Szkoda, że wybory miną, urny się opróżni, a odruchy zostaną.
Dlatego – nie bacząc na sentymenty – rankiem 4 VI udałem się na emigrację. Wewnętrzną. Nie pierwszy raz i zapewne nie ostatni. Proszę zatem Czytelników, by wybaczyli mi smętny ton, który felietonowi (gatunkowi raczej „rozrywkowemu”) może nie przystoi... Cóż, w ciągu tych kilkunastu godzin emigracji doszedłem do wniosku, że w zasadzie nie powinno mnie być na świecie. To, że jestem – to czysty przypadek, zbieg okoliczności tak nieprawdopodobny, że aż przyprawia o zawrót głowy. Myślę, że każdy człowiek w moim wieku powiedziałby to samo, gdyby dokładniej prześledził losy swoich rodziców. Mój ojciec mógł wiele razy zginąć na wojnie. Najpierw w czasie bitwy nad Bzurą, potem w niemieckiej niewoli. Nie wspomnę o takim „drobiazgu”, że – jako frontowy lekarz – mógł być skierowany np. pod Lwów i wtedy zakończyłby życie w Katyniu. Podobnie matka – to cud, że nie zginęła od bomb i kul „sztukasów”, gdy szła z cywilami i rozbitym wojskiem do oblężonej Warszawy. Albo taki „drobiazg”: Gdy upokorzona wychodziła z kaliskiego Gestapo, po nieudanej próbie przekazania paczki dla uwięzionego ojca, członka AK (mojego dziadka), wyrwał jej się z ust szept: – Ty niemiecka świnio… (dziś powiedziano by, że ksenofobiczny i przepełniony nietolerancją). Eskortujący ją żandarm odpiął kaburę i warknął: – Ich verstehe, was „szwynia” bedeutet! (właściwie nie wiadomo, czemu jej wtedy nie zabili). Więc – gdyby wojenne i okupacyjne ścieżynki moich rodziców nieodwołalnie zakończyły się w którymś z tych momentów, nie przyszedłbym nigdy na świat i miałbym dzisiaj święty spokój. A jednak jest inaczej.
Namawiam Czytelników, by też spojrzeli na okoliczności swego przybycia tu na Ziemię, jak na skutek Tajemnicy i wątłego splotu dziwnych przeznaczeń. To bardzo uspokaja, rozwija i sprawia, że człowiek nie chce być dłużej cholernym ważniakiem. No i jest odporny na świńskie kwiki.

Copyright © 2017. All Rights Reserved.