Publikacje członków OŁ KSD

Jan Gać - OPORÓW

Polska małych miejscowości jest arcyciekawa. Weźmy taki Oporów spod Kutna. Żeby w centralnej Polsce ostał się nienaruszony od XV wieku zamek, chociażby niewielki rozmiarami! To niezwykłość.  Skromny zameczek stoi pośrodku rozległego parku na niewielkiej wysepce. Tę zewsząd oblewa woda w fosie tak szerokiej, iż może wydawać się dziełem natury, nie człowieka. Do zamkowej bramy wiedzie most, niegdyś zwodzony. Przestronna sień, skąd wchodzi się do pomieszczeń na parterze, schody wiodące na pierwsze piętro, tam,  w baszcie – kaplica. Grube, gotyckie mury, stropy płaskie, polichromowane, położone na modłę renesansową, z belkami wysuniętymi na zewnątrz. Jedne okna, przeszklone matową szybą witrażową, wychodzą na czworoboczny dziedziniec, inne na park, w XIX wieku założony na miejscu pierwotnego lasu. Cicho tu, ciepło i przytulnie.

Nie dziw, że w tym zakątku pośród pól i lasów, a nie w Gnieźnie, lubił przesiadywać Władysław Oporowski, arcybiskup i prymas polski. To on w latach 1434-1449 kazał zbudować dla siebie ów zgrabny zameczek na miejscu rodowego kasztelu Oporowskich, przodków rycerskiego rodu, z czasem okolicznych możnowładców. Jak powiadają przekazy z tamtych czasów, nawet gdy został wybrany arcybiskupem bardziej dbał o pomyślność swojego rodu aniżeli o sprawy kościelne. Naraził się poznańskiej kapitule i tamtejszym duchownym, kiedy przystąpił do odbierania im dóbr, w których posiadanie weszli w sposób najzupełniej legalny za poprzedniego prymasa. Powiadano, że był dobrym politykiem, ale słabym duchownym. Wypominano mu jego wygórowaną ambicję, odpychający sposób bycia i skąpstwo. W polityce  sprawdzał się już w czasach Władysława Jagiełły, kiedy po odbyciu studiów w Padwie służył królowi radą, szczególnie w sprawach krzyżackich, w których uchodził za eksperta. Do wielkiego znaczenia doszedł za panowania Kazimierza Jagiellończyka. Król docenił jego oddanie sprawom państwowym i w dowód zasług dla Korony prawie siłą wymógł na kapitule poznańskiej wyniesienie swojego faworyta do godności arcybiskupa. Ten jak mógł unikał nielubianego Gniezna, gdzie miał tylu oponentów, zmarł w Oporowie i kazał pochować się nie w prymasowskiej stolicy, ale w skromnym kościele oporowskim, rozbudowanym przezeń przy wsparciu rodzonego brata. Krótko przed śmiercią w 1453 roku sprowadził paulinów z Częstochowy do założonego przy kościele klasztoru.

Sto lat później w klasztorze tym przeorstwo dzierżył Stanisław Oporowski, człowiek już za życia uznany za świętego. Kiedy zmarł w wieku pięćdziesięciu lat w 1552 roku, przy jego grobie działy się rzeczy niezwykłe, jak choćby liczne uzdrowienia wyproszone za jego wstawiennictwem. Przebywając jeszcze u paulinów na Jasnej Górze miał w 1540 roku wskrzesić aż trzech zmarłych na raz przed ikoną Matki Boskiej Częstochowskiej, o czym opowiada jeden ze starych obrazów. O tym donoszą też  dawne zapisy. Można w nich znaleźć opis zdarzeń z pogranicza fantazji. Choćby to, jak zatrzymał w powietrzu spadającego robotnika, który na wieży kościoła w Oporowie mocował krzyż. To znów widziano, jak anioł szedł za wołami i orał za niego pole, gdy ten  modlił się w kościele w tym samym czasie. Innym razem uratował konia przywalonego drzewem. Jako płomienny kaznodzieja miał sprawić, że po jednym z jego kazań nawróciło się aż pięć tysięcy ludzi.

Trzeba te zapisy XVII-wieczne, bo wtedy je sporządzono, czytać w ówczesnym języku polskim. Jaki był on barwny, powiedzielibyśmy obecnie – chłopski. Ale takim pospolitym językiem posługiwali się na co dzień nie tylko chłopi, także dziedzice. Co do tych masowych nawróceń, jakieś źdźbło prawdy musi się w nich zawierać, a to w związku z powszechną opinią o niezwykłym darze kaznodziejstwa Stanisława. Pamiętajmy, są to czasy reformacji, kiedy na ziemie polskie docierały zewsząd nowinki religijne i wielu ludzi dawało im szeroki posłuch. Stanisław z Oporowa włączył się w akcję zbijania argumentów sympatykom protestantyzmu, a posiadał po temu podstawy w wykształceniu, studiował na Akademii Krakowskiej, gdzie miał uzyskać nawet doktorat z filozofii. Nazywano go młotem na heretyków. Podobnych mu żarliwych kaznodziejów szesnostowiecze uruchomiło wielu w związku z koniecznością dania odporu ludziom, którzy powodowani nośnymi hasłami o konieczności odnowy Kościoła, niekiedy bezwiednie popadali w herezje luterańskie. Postać Stanisława z Oporowa została uwieczniona na wielu obrazach, także na Jasnej Górze.

Zapukałem do furty klasztornej, by mi otwarto  imponujący, gotycki kościół. Ale nikt się nie pojawił, zapewne trzej zakonnicy, jacy tu mieszkają, przebywali gdzieś w terenie. Uczynił to sprzątający kościół mężczyzna. Zdziwił się bardzo, gdy zapytałem o grób Stanisława Oporowskiego.

- Tu nie ma żadnego grobu – zapewniał.
- To gdzie pochowano błogosławionego Stanisława?

- Panie, ja tu we wsi mieszkam od dziecka i o żadnym grobie w kościele nie słyszałem. Owszem, kim był Stanisław Oporowski to my wszyscy dobrze wiemy, ale on nie ma tu żadnego grobu. Jest tylko tablica upamiętniająca tę postać. I ten fresk – wskazał na malowidło. – I nie jest on jeszcze oficjalnie uznany za błogosławionego – poprawił mnie.

Z literatury przedmiotu, kiedy już w domu bliżej przyglądałem się tej intrygującej postaci,  dowiedziałem się, że ówczesny przeor kazał pochować konfratra o tak niezwykłym życiorysie w sobie tylko znanym miejscu, by nie doszło wśród ludu do niezdrowego kultu człowieka, którego proces beatyfikacyjny nie został podówczas jeszcze rozpoczęty. O tym myśli się dopiero w obecnych czasach.