Publikacje członków OŁ KSD

Tomasz Bieszczad - Zamierzony rozkład państwa

Recenzując – po pierwszej turze wyborów – żałosną szamotaninę Państwowej Komisji Wyborczej, komentatorzy nie jeden raz przytaczali opinię byłego ministra spraw wewnętrznych: że dzisiejsza Polska jest bytem zaledwie „teoretycznym”. Jednak wytrawni funkcjonariusze mainstreamu unikali jak ognia odpowiedzi na pytanie: Kto, lub co, jest sprawcą tego, że realny – mimo wszystko – byt („duże państwo w środku Europy”) zamienia się, na naszych oczach, w wirtualny fantom?

Była pogodna, czerwcowa sobota 2000 roku. Sznur starych „nysek” ciągnął się wzdłuż leśnego duktu, aż po leśniczówkę. Stało ich tam ze dwadzieścia parę, wszystkie przepisowo odmalowane na czerwono, z logo Straży Pożarnej i nazwami wiosek na bokach. Przed leśniczówką tłum mężczyzn w strażackich mundurach – mniej więcej 200 osób – zajął miejsca przy stołach. Kobiet nie było. Nad placem unosił się szum rozmów, śpiewy, śmiechy i pijackie porykiwania. Przysiedliśmy przy jednym ze stołów. Zajęci sobą strażacy nie zwrócili na nas uwagi. Bimber lał się strumieniami, za popitkę służył napar z mięty i mineralna, do jedzenia był wiejski chleb i peklowana, lekko podśmierdująca, wieprzowina (nie było koniaku, ośmiorniczek, ani koreczków anchois). Do tego miejsca w lasach centralnej Polski zabrał mnie przyjaciel, miejscowy działacz społeczny, żebym zobaczył „lokalną specyfikę”:

– Okazja do takich zlotów zawsze się znajdzie – wtajemniczał mnie szeptem – dzień św. Floriana, imieniny naczelnika miejscowej straży, poświęcenie „nyski” przez zaprzyjaźnionego proboszcza. Tak buduje się elektorat i potęga PSL-u, tu na samym dole wielkiej partyjnej struktury. Masz jakieś pytania?

Nie miałem pytań. Wszystko było jasne aż do bólu. I bardzo smutne. Demokracja ludowa: ludzie sprowadzeni do roli ruskich mużyków, przekupywani w najbardziej prymitywny sposób: wódą i iluzorycznym poczuciem bezpieczeństwa, zbudowanym na lęku i instynkcie stadnym. Dziesięć lat po „odzyskaniu niepodległości” znalazłem się w samym sercu PRL-u. Demony komuny triumfowały, uwijając się wokół nas... Naraz jeden ze strażaków władował się do którejś „nyski” i uruchomił, zamontowany na dachu, megafon. Po chwili rozległ się jego ochrypły śpiew: „Bo wszyscy Polacy to jedna rodzina…” Kilku strażaków ruszyło w tany. Obejmowali się niezdarnie, z zakłopotaniem, jak niedźwiedzie z Akademii Smorgońskiej.

Opium

Podobne procesy „integracyjne” zaczęły obejmować znaczną część Polaków w miastach. Rozczarowani, bezwolni, zajęci już tylko walką o przetrwanie, przestali reagować na zagrożenia. Zaczęli szukać jakiegokolwiek oparcia i sensu. Bez oporu przełykali kolejne „petardy” zgotowane im przez władze: od kłamstwa smoleńskiego, poprzez arbitralne wydłużenie okresu pracy i „bezalternatywną” emigrację dzieci na zmywak, aż po oszustwa wyborcze. Za każdym razem wydawało się, że zanik instynktu samozachowawczego osiągnął już stan krytyczny i nastąpi jakieś otrzeźwienie, ale zawsze zwyciężało przekonanie: „Uważajcie, może być gorzej!” (gdyby wygrał PiS – oczywiście).  

Ostatnie wybory, kryją w sobie ogromny ładunek niszczący. Przekazują komunikat: „Daremne są wysiłki opozycji, możecie sobie pomstować ile sił w płucach i wytykać błędy rządzących… w ostatecznym rozrachunku wyjdzie – jak zawsze – na nasze. Więc lepiej siedźcie cicho i pilnujcie wody w kranach...” W ten sposób wychowuje się naród oportunistów. Po jakimś czasie ludzie przestają zauważać, że żyją zawieszeni w nierzeczywistej przestrzeni, jak na huśtawce pomiędzy prawdą a kłamstwem (ale bliżej kłamstwa). Mentalnie skorumpowani i emocjonalnie spacyfikowani pogrążają się w ketmanie i hipokryzji. Właśnie tak, długofalowo, zadziałał na społeczeństwo Smoleńsk, o to tu chodziło. Zbrodnia, którą kazano zakłamać, wyśmiać, wyprzeć i o niej zapomnieć, wraca co pewien czas, ale pod postacią „depresji rozciągniętej nad krajem” i „wychowuje” społeczeństwo. Jest jak tytułowy „Potwór pana Cogito” z wiersza Herberta: „zatruwa studnie, niszczy budowle umysłu, pokrywa pleśnią chleb”.


Zasklepieni w gnuśności

Te wybory wydają się być „drugim Smoleńskiem”. Technologia wzbudzania uczuć bezsilności i daremności jest tu podobna. Czy „trzecim” będą… delegalizacja opozycji, internowania i deportacje…? Czas pokaże.

Kto więc obroni „ten kraj” przed Potworem „demokracji”? Dorobkiewicze zawsze gotowi do kompromisu z Kłamstwem, byle powiększyć swój stan posiadania? Zawodowi cynicy ze służb? A może „młodzi, niedouczeni, z większych miast”, którym jakiś guru wmówił, że większym złem jest brak wolnego rynku, niż brak wolnego państwa? Może zahukane „mużyki” z leśnych głusz, lub ich posażni sąsiedzi zawiadujący komisjami wyborczymi? A być może nowicjusze z partyjnych młodzieżówek (także opozycyjnych), którzy nie byli w stanie znaleźć mężów zaufania nawet do połowy komisji, a których marzenia – dziś, po zdobyciu mandatów – obracają się głównie wokół planów utworzenia „spółdzielni”…? To też czas pokaże.

W pracy „Tendencje samobójcze narodu polskiego” (Lwów 1925) bracia Adolf i Aleksander Bocheńscy napisali: „Polska wyłączyła się spod praw historii i – podczas gdy zewsząd państwa prowadziły politykę skrajnie ekspansywną – zasklepiała się w gnuśności...”
Ciekawe, co bracia Bocheńscy napisaliby dzisiaj?