Publikacje członków OŁ KSD

Wrześniowe aluzje

Mimo pierwszych ataków jesieni, wrzesień wcale nie okazał się bardzo depresyjny. Lato jeszcze się nie skończyło, a mój sąsiad – jak co roku – pocieszał mnie, że „słoneczne dni bywają nawet w październiku i można jeździć na grzyby…” Jednak te dni są krótsze, deszcz nie pada, więc optymizm jest trochę wymuszony, trochę na kredyt, oparty – przyznajmy – raczej na autosugestii, niż na doświadczeniu życiowym.
W dodatku – z początkiem tegorocznego września nasi wschodni sąsiedzi aż za bardzo się postarali, by nam zepsuć humor, wyciągając ze swoich archiwów stare, sprawdzone kłamstwa (jak się okazało – znów użyteczne i groźne). Ależ ta Historia nawraca! Nie można od niej uciec! Niby nie ta sama, a prawie taka sama. Więc, kiedy siadam sobie późnym popołudniem na ławce w parku Staszica, wzdychając: „Piękny mamy wrzesień tego roku!”, to zły duch depresji jednak dopowiada: „Taki sam, jak wtedy…”
W takich chwilach udaję się do sąsiada z bloku, po duchową pociechę. „Czy wyobraża pan sobie wojnę w Europie w dzisiejszych czasach?” – pytam go prowokacyjnie. „Z taką gęstością zaludnienia? – irytuje się sąsiad: Z taką ilością samochodów? Niech pan tylko pomyśli o korkach, które powstałyby podczas spontanicznej dyslokacji  ludności z wielkich metropolii na wieś? Byłyby jeszcze gorsze, niż te na Kilińskiego w godzinach szczytu!”
Faktycznie! Choćby z tego względu prawdziwe zbrojne konflikty są dziś w Europie niemożliwe i to właśnie dlatego wojna przeniosła się w bezpieczne rewiry propagandy, PiaRu i „polityki historycznej” (i w trochę mniej bezpieczne – gospodarki). Politycy niejako stali się zakładnikami – z jednej strony: własnych arsenałów, a z drugiej: gęstej infrastruktury gospodarczej i społecznej. Mają związane ręce: nawet gdyby bardzo chcieli wysłać gdzieś jakieś czołgi czy bombowce, to powstrzymuje ich lęk przed naprawdę nieobliczalnymi skutkami i samo-unicestwieniem. Pomijam już to, że w takim Luksemburgu czołgi i tak nie miałyby się gdzie rozpędzić. „W tej sytuacji politycy z musu decydują się na pokojową współpracę i tylko Putin bruździ” – konkluduje mój sąsiad.   
A ja dodaję, że – niestety – w dzisiejszych realiach niemożliwa byłaby także konspiracja i partyzantka. Ostatnim jej akordem była podziemna Solidarność, ale wtedy ludzie byli jeszcze ofiarni i zintegrowani. Dzisiaj – w dobie powszechnego rozplotkowania, „podkablowywania” i egoizmu – żaden konspirator nie utrzymałby się w swej kryjówce dłużej, niż dwa, trzy dni. Nadto partyzantka wymaga żelaznej dyscypliny: absolutnego zaufania i posłuszeństwa. Czy wyobrażacie sobie Państwo, że jakiś dowódca mógłby dziś wydać taki oto rozkaz: „Malutki i Róża staną na czatach, Janek i Czarny osłaniają nas ogniem zza rogu, a Żeno rzuca granat…” Co by usłyszał od Czarnego? Asertywną ripostę: „Pan chyba żartuje, panie kapitanie!”
A zatem – w tych warunkach jesteśmy po prostu skazani na pokój i optymizm... chyba.