Publikacje członków OŁ KSD

Tomasz Bieszczad - Iluzjoniści na kolei

Nawet słynny trick Davida Copperfielda („zniknięcie”, a następnie „pojawienie” lokomotywy na dworcu kolejowym w Londynie) zbladł wobec tego, co przeżył Wasz felietonista, wracając pociągiem z Warszawy w ostatnie niedzielne popołudnie października… Doświadczyłem bowiem nie tylko „pojawienia” całego pociągu, ale… „pojawienia” całego przedsiębiorstwa kolejowego w postaci zupełnie nowej Spółki! Było tak…
Gdzieś przed Koluszkami podszedł do mnie konduktor. Podałem mu bilet.
- Pan ma zły bilet – usłyszałem srogi głos nad głową.
Miałem bilet powrotny, kupiony rano w Łodzi i powiedziałem to konduktorowi, dziwiąc się w duchu, że tego nie zauważył.
- Ale to jest nie ten pociąg – nie chciał ustąpić.
- To nie jest pospieszny do Łodzi? – zaniepokoiłem się.
- Do Łodzi, ale inna Spółka. Pan źle wsiadł w Warszawie.
- Wsiadłem normalnie, tak jak zawsze – odparowałem.
- Pan ma bilet na Spółkę „Przewozy Regionalne”, a to jest pociąg Spółki… - tu konduktor wymienił jakąś łacińska nazwę, trudną do zapamiętania.
- A skąd niby miałem to wiedzieć?
- Trzeba było słuchać komunikatów i wymienić bilet.
Postawiłem sprawę na ostrzu noża: - Spieszyłem się. Mam ważny bilet do Łodzi. Co mnie obchodzi, że rozszarpaliście PKP na jakieś spółki, jak postaw czerwonego sukna...
- Ja niczego nie rozszarpywałem! – wściekł się konduktor. - Kupi pan u mnie bilet i może pan jechać.
- Ja już mam bilet!
- Ale zły! Ma pan bilet za 32 złote, a nasze bilety kosztują 28 złotych.
- Nie zależy mi na tych czterech złotych – oświadczyłem dumnie i nagle zauważyłem, że konduktor ma w klapie identyfikator z logo PKP: - Ma pan tu logo PKP, ten pociąg też ma logo PKP, kupiłem bilet na dworcu PKP i jest na nim logo PKP! Mam prawo jechać!
Funkcjonariusz łacińskiej spółki, powstałej na gruzach PKP, zaproponował pojednawczo: - Kupi pan u mnie nowy bilet za 28 złotych, a za swój odbierze pan 32 złote na dworcu…
- Nie mam czasu stać w kolejce na dworcu po swoje pieniądze. Podzieliliście między siebie PKP, ale czemu obarczacie pasażerów konsekwencjami waszych rozliczeń. To, co pan robi, jest niekonstytucyjne! Wie pan o tym? – zablefowałem.
Zdaje się, że pasażerowie nagrodzili mnie brawami.
- Poza tym ja mam tylko 20 złotych!
To go dobiło: - Tak czułem! – warknął. Przez minutę patrzył na mnie z nienawiścią. Potem zmienił ton: - Tego, co teraz zaproponuję, nie wolno mi robić. Ale zrobimy tak: Ja panu dam te 4 złote różnicy, pan mi da swój bilet i może jechać do Łodzi, a ja odbiorę za pana pieniądze w kasie... Ale tego absolutnie nie wolno mi robić! – podkreślił, wysupłując z kieszeni 4 złote na wabia.
- A gdzie się podzieje 28 złotych? – nie panowałem nad sobą.
Dialog nabrał nowych rumieńców. Jak zawsze, gdy walka toczy się o postaw czerwonego sukna. Czy raczej – o obronę jego smętnych resztek.