Publikacje członków OŁ KSD

Tomasz Bieszczad - Testament prawdy, nadziei i wielkości

Zbrojny czyn antykomunistycznego Podziemia i ofiara Żołnierzy Wyklętych nabierają – z każdym rokiem – coraz większego znaczenia. Stają się jednym z najważniejszych składników naszej tożsamości. Nic nie dzieje się bez przyczyny: musimy czymś zapełnić pustkę bezideowości, która nas (coraz bardziej) otacza. Widzimy, jak cywilizacja Zachodu, jej wielowiekowy dorobek intelektualny i materialny, jej wartości i wzorce zachowań, rozsypują się pod ciosami fałszywych ideologii (poprawności politycznej, skrajnego liberalizmu, gender). Zło – kolejny raz – stroi się w „atrakcyjne” piórka.
W tym momencie niepoprawna Polska wystawia do pierwszego szeregu swoich poległych Żołnierzy Bohaterów. Przywraca im niezafałszowaną Pamięć: Okazuje się, że po wielkiej wojnie nie byliśmy bezwolną „mierzwą Historii”, lecz jej walczącym podmiotem. Nie musimy się siebie wstydzić, bo najbardziej ofiarni i najodważniejsi z nas ratowali nam Honor, przed Bogiem i Historią. Przeciw kainowej winie tutejszych sprzedawczyków „rzucili na szaniec” pogardę śmierci. Cierpienia żołnierskiego losu – przeciw tajnym instrukcjom najeźdźcy. Ból odrzucenia – przeciw bucie oprawców. Mamy prawo myśleć, że było to klasyczne (chrystusowe) „cierpienie wynagradzające”. „Kamień odrzucony stał się kamieniem węgielnym”. Wiedza o nim wraca dziś jak bumerang. Jest nam potrzebna jak tlen. Bo nikt lepiej niż Wyklęci nie wyraził losu polskiego „odszczepieńca”, nieuleczalnego idealisty odrzucanego przez świat i wierzącego, że poświęcenie dla Ojczyzny ma sens, chociaż „zwycięstwo będzie dopiero za grobem”.

Zadajemy sobie dziś pytanie: Czemu Wyklęci w najmniejszym stopniu nie bali się umierać. Prawie w każdej ich wypowiedzi (mowie obrończej, więziennym grypsie, apelu do podwładnych) brzmi jak echo „ja się śmierci nie boję!” „Jeśli klękam, to tylko przed Bogiem!” (Warszyc). Normalny człowiek śmierci się boi. Jest to naturalne. Człowiek współczesny – boi się jej wręcz panicznie, wydaje mu się ona jakby „niezasłużona”. Przecież trzeba zostawić na tym świecie wszystko, co się zgromadziło: sukcesy, powaby życia, książki, upojne przekonanie, że jest się Kimś. A przede wszystkim... nie jest pewne, co będzie „potem”. Tymczasem Wyklęci śmierć mieli za nic, bez wahania zostawiali swój los tułaczy i swoją ziemską Ojczyznę: wymarzoną, wyidealizowaną, lecz nieosiągalną... Czy wierzyli, że będzie na nich czekała „potem”? Pilnowana przez żołnierzy z Katynia, Monte Cassino i Powstania Warszawskiego?

Ich los zadaje kłam słowom liberalnych propagandzistów, którzy przez całe dekady (aż do dzisiaj) oskarżali Bohaterów o jakieś „zarażenie śmiercią”, o jakiś fanatyzm... Nic bardziej błędnego. To był pragmatyzm!
W tych dniach wiele mówimy o Testamencie pozostawionym przez ludzi, którzy tak bardzo nienawidzili kłamstwa i życia w niewoli kłamstwa, że poważyli się aż na „posłuszną śmierć”, byle tylko nie uczestniczyć w codziennym „misterium nieprawości”.


Czy ta – na wskroś chrześcijańska – postawa czegoś się od nas domaga? Czegoś więcej, niż okolicznościowa akademia, referat, czy artykuł? Lub manieryczna, rockowa piosenka z telewizyjnego koncertu? Baczmy, aby hołd oddawany Wyklętym – w następnych latach – nie został skażony jakimiś nieautentycznymi, łatwymi emocjami. Aby niepostrzeżenie nie zamienił się w „patriotyczny folklor”, dzięki któremu możemy zyskać alibi dla, nie dość gorliwie, spłacanego długu. Ale to już zupełnie inna historia.

Tomasz Bieszczad