Mam nadzieję, że pamiętasz ów pełen radosnej ekspresji telewizyjny okrzyk młodej aktorki, która po wyborach 1989r. obwieściła koniec zawłaszczania i dojenia Polski.
Entuzjazm i nadzieja górowały nad chłodną pamięcią o lewej zasadzie, sformułowanej ongiś przez tow. Gomułkę, iż: Władzy raz zdobytej nie oddaje się.
Najobfitsze profity miał przynieść już po kilku miesiącach tzw. plan Balcerowicza (aczkolwiek wtajemniczeni twierdzili, że to plan Sachsa, czy raczej Sorrosa). Należało brać sprawy w swoje ręce i przede wszystkim zdobyć pierwszy milion. Dowolnym sposobem. Wszak wiadomo było, z archiwalnych podręczników budowania kapitalizmu, iż potem idzie już łatwiej. Z organizowaniem następnych milionów. Dla niektórych.
Biegli w doświadczeniach i transformacjach ustrojowych - od kapitalizmu do komunizmu przez socjalizm i z powrotem - zgarniając owe „sprawy” w chwytliwe, doświadczone łapki, szczególnie musieli zatroszczyć się o banki - krwiobieg gospodarki; o środki masowego przekazu - jaka informacja taka reakcja; no i o dawne tzw. służby – wiadomo, kto płaci, ten wymaga. I dostaje. Środki masowego komunikowania miały - jak zwykle - uświadomić lud, iż transformacja wymaga pewnych przejściowych wyrzeczeń, przyciśnięcia pasa i ufności. Ufności w mądrość elit. Starych i tych młodszych – z jednego przedszkola, jednej Alei, czy z jednego obozu dla pionierów.
Dalej już szło ciurkiem: Znane kłopoty ze znalezieniem korony dla Orła Białego i uwieńczenia jej krzyżem; rozmaite „grube kreski”; „restrukturyzacje”; „prywatyzacje”; „liberalizacje” i „tolerancje” poczęły rozrastać się i dewastować życie państwa i narodu – jego tkankę materialną i duchową. Jak rak. Natomiast Aktyw Postępu, który funkcjonuje jedynie w ścisłej symbiozie z kieszenią płatnika ( lub zleceniodawcy), ci, którzy z zapałem manifestowali przywiązanie do ustroju sprawiedliwości społecznej, wymachiwali stosownymi legitymacjami i szturmówkami; towarzysze wywierający mniejsze lub całkiem pokaźne naciski na zapisywanie się do Przewodniej Partii - czołówka z przeróżnych dyrekcji, komitetów, organów i instancji - nagle cisnęli precz szturmówki, idee, zasady, hasła i popędzili ku Nowemu. Bywa, że pokoleniowo. A do dalszego ciągu ateistycznych eksperymentów zmieniono szyld. Z marksizmu, na globalny liberalizm. Obrotowi idealiści. Korytkowi.
Libertynizm, tak ochotny do obleśności, seksizmu, pornografii, pornowizji, i w ogóle do wybiórczego „zabrania się zabraniać” - nijak nie chciał ( i nie chce) powiązać przyczyn i skutków przeróżnych patologii - skutków swej naturalnej ewolucji: od pokory człowieka rozumnego, po pychę ćwierćmózgowca, potrafiącego wychwytywać jeno oderwane impulsy informacyjne; od sensu wiary, po pustkę ateizmu; od rozwydrzenia, po bandytyzm; od odmawiania prawa do wolności narodzenia i życia dzieciom poczętym, do klecenia następnych form wdrażania starych nieludzkich wizji, nowoczesnymi metodami zniewalania. W sumie do lewackich „objawień”, bezradnych wobec podstawowych pytań. Mających kłopot chociażby z ustaleniem, kiedy człowiek zaczyna być człowiekiem. W zaciszu gabinetów postępu dogrzebano się nawet do śmiałej, choć ryzykownej - również dla tytanów rewolucyjnej myśli - doktryny, iż człowieczeństwo liczy się w momencie umiejętności samodzielnego funkcjonowania (!)
Tak, to może załatwić wiele problemów. Szczególnie kwestię nadmiaru „niezdolnych do samodzielnego funkcjonowania” w biedzie, bezrobociu, bezdomności, ułomnościach, chorobach, starości...
Czas wchodzenia w ustabilizowaną, porządną gospodarkę w solidnym państwie prawa, wciąż prolongowano - kilka miesięcy, kilka lat, kilka dekad, kilka pokoleń?... Nie mogło zatem, nie zrodzić się podejrzenie, iż dla fachowych majstrów postępu i ich nieźle opłacanych czeladników, same starania są wystarczającą czynnością. Zapewne do czasu uporania się ze znacznie poważniejszymi problemami: z wytrzebionymi - jak mniemano - przez lata materialistycznych egzorcyzmów, a odradzającymi się potworami: patriotyzmem – zwanym obecnie nacjonalizmem; poczuciem godności narodowej - zwanej zaściankowością i ksenofobią; wiarą w Boga - zwaną ciemnogrodem i obskurantyzmem; poczuciem przyzwoitości – odbierającym radość nieskrępowanego demonstrowania obleśność.
No i oczywiście z bestią antysemityzmu, „w tym kraju bez Żydów”, który należało bezwzględnie wykreować.
Zleceniobiorcy „demaskacji” historycznych, narodowych, religijnych, mają zakasane rękawy. Zlecenia z różnych kierunków lecą. Nazwy i nazwiska zmieniają się. „Trynd” nie. Robota wre. Od lat.
Najobfitsze profity miał przynieść już po kilku miesiącach tzw. plan Balcerowicza (aczkolwiek wtajemniczeni twierdzili, że to plan Sachsa, czy raczej Sorrosa). Należało brać sprawy w swoje ręce i przede wszystkim zdobyć pierwszy milion. Dowolnym sposobem. Wszak wiadomo było, z archiwalnych podręczników budowania kapitalizmu, iż potem idzie już łatwiej. Z organizowaniem następnych milionów. Dla niektórych.
Biegli w doświadczeniach i transformacjach ustrojowych - od kapitalizmu do komunizmu przez socjalizm i z powrotem - zgarniając owe „sprawy” w chwytliwe, doświadczone łapki, szczególnie musieli zatroszczyć się o banki - krwiobieg gospodarki; o środki masowego przekazu - jaka informacja taka reakcja; no i o dawne tzw. służby – wiadomo, kto płaci, ten wymaga. I dostaje. Środki masowego komunikowania miały - jak zwykle - uświadomić lud, iż transformacja wymaga pewnych przejściowych wyrzeczeń, przyciśnięcia pasa i ufności. Ufności w mądrość elit. Starych i tych młodszych – z jednego przedszkola, jednej Alei, czy z jednego obozu dla pionierów.
***
Uświadomienia, że z „transformacją” jest coś nie tak, przychodziły w różnym czasie i w różnych odmianach goryczy. Po raz pierwszy - przepraszam za mikroskalę – moje zdziwienie wychynęło z kiosku „Ruchu”, kiedy wonczas nie można było znaleźć kart świątecznych. Nie tych, obwieszczających radośnie święta bombki czy jodełki ze świecą w czasie Bożego Narodzenia, lub święto zajączka z jajeczkiem i cebrzykiem wody w czasie Wielkiego Misterium śmierci i Zmartwychwstania Pańskiego. Tylko tych normalnych. Jak to? - pytało zdziwienie - mamy Ojczyznę wolną, wracamy do naszej łacińskiej, tysiącletniej historii i nadal jeno bombki i zajączki?... Dalej już szło ciurkiem: Znane kłopoty ze znalezieniem korony dla Orła Białego i uwieńczenia jej krzyżem; rozmaite „grube kreski”; „restrukturyzacje”; „prywatyzacje”; „liberalizacje” i „tolerancje” poczęły rozrastać się i dewastować życie państwa i narodu – jego tkankę materialną i duchową. Jak rak. Natomiast Aktyw Postępu, który funkcjonuje jedynie w ścisłej symbiozie z kieszenią płatnika ( lub zleceniodawcy), ci, którzy z zapałem manifestowali przywiązanie do ustroju sprawiedliwości społecznej, wymachiwali stosownymi legitymacjami i szturmówkami; towarzysze wywierający mniejsze lub całkiem pokaźne naciski na zapisywanie się do Przewodniej Partii - czołówka z przeróżnych dyrekcji, komitetów, organów i instancji - nagle cisnęli precz szturmówki, idee, zasady, hasła i popędzili ku Nowemu. Bywa, że pokoleniowo. A do dalszego ciągu ateistycznych eksperymentów zmieniono szyld. Z marksizmu, na globalny liberalizm. Obrotowi idealiści. Korytkowi.
Libertynizm, tak ochotny do obleśności, seksizmu, pornografii, pornowizji, i w ogóle do wybiórczego „zabrania się zabraniać” - nijak nie chciał ( i nie chce) powiązać przyczyn i skutków przeróżnych patologii - skutków swej naturalnej ewolucji: od pokory człowieka rozumnego, po pychę ćwierćmózgowca, potrafiącego wychwytywać jeno oderwane impulsy informacyjne; od sensu wiary, po pustkę ateizmu; od rozwydrzenia, po bandytyzm; od odmawiania prawa do wolności narodzenia i życia dzieciom poczętym, do klecenia następnych form wdrażania starych nieludzkich wizji, nowoczesnymi metodami zniewalania. W sumie do lewackich „objawień”, bezradnych wobec podstawowych pytań. Mających kłopot chociażby z ustaleniem, kiedy człowiek zaczyna być człowiekiem. W zaciszu gabinetów postępu dogrzebano się nawet do śmiałej, choć ryzykownej - również dla tytanów rewolucyjnej myśli - doktryny, iż człowieczeństwo liczy się w momencie umiejętności samodzielnego funkcjonowania (!)
Tak, to może załatwić wiele problemów. Szczególnie kwestię nadmiaru „niezdolnych do samodzielnego funkcjonowania” w biedzie, bezrobociu, bezdomności, ułomnościach, chorobach, starości...
***
Czas wchodzenia w ustabilizowaną, porządną gospodarkę w solidnym państwie prawa, wciąż prolongowano - kilka miesięcy, kilka lat, kilka dekad, kilka pokoleń?... Nie mogło zatem, nie zrodzić się podejrzenie, iż dla fachowych majstrów postępu i ich nieźle opłacanych czeladników, same starania są wystarczającą czynnością. Zapewne do czasu uporania się ze znacznie poważniejszymi problemami: z wytrzebionymi - jak mniemano - przez lata materialistycznych egzorcyzmów, a odradzającymi się potworami: patriotyzmem – zwanym obecnie nacjonalizmem; poczuciem godności narodowej - zwanej zaściankowością i ksenofobią; wiarą w Boga - zwaną ciemnogrodem i obskurantyzmem; poczuciem przyzwoitości – odbierającym radość nieskrępowanego demonstrowania obleśność.
No i oczywiście z bestią antysemityzmu, „w tym kraju bez Żydów”, który należało bezwzględnie wykreować.
Zleceniobiorcy „demaskacji” historycznych, narodowych, religijnych, mają zakasane rękawy. Zlecenia z różnych kierunków lecą. Nazwy i nazwiska zmieniają się. „Trynd” nie. Robota wre. Od lat.