Publikacje członków OŁ KSD

Krzysztof Nagrodzki - Z listów do przyjaciół. I znajomych. Kombinatoryki wyższych konieczności ?

Oczywiście Koleżanko, że człowiek reaguje na impulsy zewnętrzne, a poprzez aparat myślowy i inne posiadane oprzyrządowanie dostępne homo sapiens, stara się im sprostać. Intelektualnie. A jeżeli jest stosowna zachęta bądź doping, to i czynem.
Dobrze, zamiast ogólników – konkret: Oczarowany jestem kolejnym przykładem profesorskich zręczności, kiedy np. p. Jerzy Stępień były prezes Ważnego Trybunału w spoczynku, nie spoczywa, aby – wraz innymi tytanami poświęceń – wykazać, iż postęp i jego zasady to pulsujące tworzywo.

Niedawnym wieczorem, w TVP Info, Pan Profesor przepytywany na okoliczność ochów i achów wobec owego Trybunału i zamieszania z nim związanego, w pewnym momencie objawił, iż prawo-prawem, zapis art. 197 naszej konstytucji –zapisem (cytowałem Ci go chyba wcześniej, w marcu – w liście w którym tłumaczyliśmy sobie ZaKODowane obowiązki?), ale czytać go należy bez zbytniej ortodoksji co do litery, ponieważ przede wszystkim należy dać się porywać duchowi. A duch – Duch Postępu - nie takie zapisy i porządki nicował jak chciał. I na tym właśnie polegały, polegają oraz polegać będą wszelki rewolucyjne modern-izmy!

Gdyby ktoś jednak, mimo wszystko, był tak nierozgarnięty i nie rozumiał prawniczej głębi, Profesor wyłuszczy mu wszystko poza kamerami.
Cóż za elegancja!

Byłbym niesprawiedliwy pomijając ofiarnego - może nawet bardziej ze względu na częstotliwość objawień w mediach - p. Adama Szejnfelda. Niestety jeszcze nie profesora. A w związku z tym mniej finezyjnego. Ale chyba bardziej ofiarnego...

A p. Kijowski, a p. Schetyna? A poświęcający się do bólu p. Stefan N...?
Oczywiście wszystkich ofiarnych sabotażystek i sabotażystów, działających w interesie PiS-u w sztabach przeciwnika, nie sposób tu od razu wymienić (zresztą często funkcjonują w głębokim ukryciu), ale pamiętać o ich wallenrodztwie należy. Poza tym są inne frapujące- rzec można fundamentalne - wątki, co do których nie mieliśmy dokończonych ustaleń. A lata lecą. Spróbujmy zacząć remanent ab ovo.

*

Otóż sporo lat temu, miałem spotkanie dalekiego stopnia z popularnym specjalistą od sience (czy może od popularnego wyjaśniania niektórych ficion) z pewnego tygodnika. Nawet katolickiego. Ów młodzian (wtedy), był zaangażowany w nasz ewolucyjny rodowód, w którym za dziadka mieliśmy szympansa, za prababcie euglenę a za praprapra – atom wodoru. Skąd się wziął ów Atomek, a z niego my wszyscy, nie wiadomo, ale przecie gdyby go nie było, to co mieliby do roboty postępowi naukowcy i objaśniacze ewolucyjnych dróg i bezdroży. Tudzież powikłań na tych szlakach...


Ponieważ młodzian, posunąwszy się w wieku i tytułach, ponownie – tym razem w telewizji - dotknął tego wątku w swoim programie (skądinąd ciekawym), zatem i ja nie chciałbym być sądzony za zaniechanie.

Kontrowersja: >Ewolucja< czy >Kreacja<, doprowadziła już do stępienia wielu piór i – wydawać się mogło – najostrzejszych absurdów. Wydziwiania nad świadectwem naszego urodzenia trwa jednak nadal i stanowi budulec dla uporczywego formułowania dziwnych dogmatów. Ponieważ przyjęcie ewolucyjnego rodowodu od „Matki Natury” w drodze nieprawdopodobnego przypadku lub zaakceptowania Boskiego bezpośredniego sprawstwa, stanowi o wielu dalszych wyborach, spróbujmy raz jeszcze - w ogromnym skrócie- przypomnieć, co już wiemy.

Oczywiście, sam opis stworzenia w Księdze Rodzaju nie precyzuje czasu, jaki upływał – według ludzkiej miary – w procesie kreacji. „Dzień” Boga, nie jest mierzalny naszymi zegarami. Można przyjąć, że Stwórca zechciał przebiegowi kształtowania człowieka nadać formę łańcucha transformacji luźnych atomów wodoru w geniusz homo sapiens. Czemu nie?

Można w poszukiwaniach „brakującego „ogniwa ewolucji” pomiędzy gatunkami (to ważne podkreślenie!), składać z mikrych fragmencików efektowne całości, uzupełniane rozgorączkowaną wyobraźnią i... pilnikiem - przypominając znany fakt konstruowania zęba „człowieka z Piltdown”… z kła małpy. Jednak jaki jest w istocie sens poszukiwań Adama i Ewy w kosmosie? Czy po to, by gubić ich ślad na Ziemi?...

Jeżeli postępowa nauka doszła do momentu, w którym wyznała mniej więcej tak: Nie mamy wprawdzie żadnego dowodu na ewolucję między gatunkami, który w efekcie mógłby empirycznie potwierdzić materialistyczne teorie powstania człowieka, ale skoro nie ma lepszego wyjaśnienia, więc to, które podajemy MUSI! być prawdziwe; zatem, jeżeli musimy hołdować dogmatowi o powstaniu materii z niczego, czyż nie sensowniejszy jest wybór przekonywującej informacji o cudownym Boskim dotknięciu, którego jesteśmy efektem? Chociaż bywa ona powodem emocjonalnie uzasadnionej kontestacji, ze względu na jakże często nieludzkie skutki naszych poczynań.

Jeżeli jednak kogoś zniewolił afekt do dziadka szympansa i prababci eugleny, nie ma rady - uczucia muszą się same wypalić. Tylko niech nas nie adoptuje! A dla prawdy, przypomnijmy, iż św. Jan Paweł II wspomniał ongiś dobrotliwie: „Teoria okazują się słuszna w takiej mierze, w jakiej pozwala się zweryfikować; jest nieustannie oceniana w świetle faktów; kiedy przestaje uwzględniać fakty, ujawnia swoje ograniczenia i nieprzydatność. Wymaga wówczas ponownego przemyślenia./.../ W rzeczywistości należy mówić nie tyle o teorii, co raczej o teoriach ewolucji. /.../...te teorie ewolucji, które inspirując się określoną filozofią uważają, że duch jest wytworem sił materii nieożywionej lub prostym epifenomenem tejże materii, są nie do pogodzenia z prawdą o człowieku. Co więcej, nie są w stanie uzasadnić godności człowieka. (za: L`Osservatore Romano 1/97)

*

Dla uniknięcia zarzutu jednostronności i zamknięcia na postęp, zobaczmy jak ujmuje ten problem wnikliwy badacz ewolucji: „Wiadomo, że na początku był wodór, chaos i pra-bulion. W pra-bulionie pływała sobie grudka białka złożona z koacerwatów i protein. Sama się tam pojawiła i sama z siebie, a częściowo ze strachu, bo z nieba padał kwas siarkawy, grudka zmieniła się w euglenę zieloną. Czyli mogła już asymilować tlen. Potem euglena zmieniła się w morszczuka, morszczukowi wyrosły nogi, z czasem wyszedł na ląd, zaczął dziobać, dziobać, aż zmienił się w dziobaka. Potem wydziobał sobie trąbę i stał się słoniem, bo słoń jest doskonalszy od dziobaka, a on chciał cały czas postępować do przodu. No, a potem to już poszło z górki, aż wreszcie jakiś mandryl zamienił się w pradziadka Darwina. Ale okazuje się, że ewolucja na Darwinie wcale nie zamierza poprzestać. Ewolucja cały czas ewoluuje... i niedługo zamierza wykluć inteligentne zwierzę, całkowicie oddane lekturze kobiecych pism popularnonaukowych poświęconych ewolucji i klonowaniu.” (Tomasz Bieszczad -Rzeczywistość alternatywna, Warszawa 1998).

Warto podjąć i ten nowatorski trop, aby sprawdzić niektóre byty. Szczególnie „polityczne”. Szczególnie w mediach obrazkowych.
I to jest właśnie polityczne (! ) uzasadnienie tego listu