Antoni Galiński - KRONIKA CZASU ŻAŁOBY (seria I.)

POGARDA i CHWAŁA
10.04. 2010.
Wiele tygodni po katastrofie pod Smoleńskiem w niezależnych mediach i na blogach
ujawnione zostały szczegóły zdarzeń,
które miały miejsce w czasie pierwszych godzin po Tragedii.

Leżał biedny na folii, na ziemi w płytkim błocie,
do wolnej Polski przegrał swój ostatni już wyścig...
Tak bardzo się naraził barbarzyńskiej hołocie, 
że Go aż wystawiła na pastwę nienawiści. 

A jednak był tam dla nas. Aby w naszej pamięci
zasiać kruchą nadzieję, że to mógł być plan Boski,
byśmy mieli co chować w skrytkach serc, dla swych dzieci,
gdy nie będzie już Wiary i nie będzie już Polski...

Tobie miłość na zawsze. Nam syk węży z oddali –
właśnie słychać, jak w Kraju instalują nam zamęt...
Odtąd zawsze będziemy w bezsilności wołali:
Gdzie są warty? Gdzie straże? Kto ochroni nasz Diament?!

Aby dać satysfakcję bezbożnikom i dziczy
leżał Polski Prezydent – jak za życia w pogardzie.
Wielu ulgę poczuło w tej czy w innej stolicy,
wielu tak się cieszyło, że nie można wprost bardziej... 



WIELCY NIEOBECNI
18.04.2010.
Przywódcy NATO i Unii Europejskiej nie przylecieli na pogrzeb Prezydenta.
Oficjalnym powodem był wybuch islandzkiego wulkanu i pył nad Europą.

Bóg im szansę dał męstwa, a pretekst dał diabeł.
Pozór mieli dla Polski, respekt dla kolesi,
więc lepiej, że ich nie ma, że od Tatr po Łabę 
obłok pyłu z Islandii przyloty zawiesił.

Tak łatwo się poddali. To graniczy z cudem, 
gdy widać, jak spod pychy konfuzja wyziera.
Wulkan zdmuchnął zastygłą od dekad obłudę...
Czy Europa od zawsze była tak nieszczera?

Lecz po co na Wawelu przeżywać koszmary?
W ruskie sprawy się mieszać? A ta mocno śmierdzi:
„Ten bajzel na lotnisku… te Polaczków swary…
Pewnie sami są winni swej bezmyślnej śmierci.”

Potężnieje i rośnie gmach dziejowej chwili,
drży echo Miłosierdzia: dnia godzina trzecia.
Podziękujmy choć Bogu, że jest Saakaszwili
i ten premier, co Cessną z Maroka przyleciał.

Po pogrzebie wrócimy na nasz Archipelag,
bo żyć na nim musimy, jak długo żyć da się.
Nie będziemy nikomu wymawiać wesela, 
aż spotkamy się wszyscy, w Ostatecznym Czasie.



TEORIA SPISKU
Druga połowa kwietnia 2010.
W niszowych mediach i w Internecie zaczynają się pojawiać artykuły
sugerujące – jako jedną z przyczyn Katastrofy – możliwość spisku i zamachu.

Muszę myśli pilnować. Mógłbym stracić etat,
gdyby ktoś moje lęki na komórkę nagrał.
Stąd za wiele nie gadam. Wiem, że ma węch kreta  
nasz Wielki Scenarzysta, co dzierży paragraf.

Choć wolności wciąż pełno, lecz ją racjonują.
Mogłoby się okazać, że dla mnie nie starczy.
Więc ran głupich nie jątrzę (zresztą jodynują),
nie rozdrapuję wspomnień, dobrze mi na tarczy.

Żadnych spisków nie było. Teraz też ich nie ma.
I nadal ich nie będzie – żeby była jasność...
Spisek to jest, panowie, obciach, greps i ściema.
Trzeba żyć w sferze faktów! Nie szkodzi, że ciasno!

Nadzieje lepiej złożyć w państwie czarnych mrówek. 
Nie miotać się, jak kloszard, co próbuje towot
rozsmarować na chlebie. Dość tej gry półsłówek, 
dosyć siania aluzji! Popracujmy głową:

Koń poglądów nie zmienia, człowiek też nie musi.
Albo z kretem się kopać? Jałowa to czynność.
I choć spisku teoria tak zwodniczo kusi,
warto wiarę w złudzenia zachować niewinną.         

Prawda prawdzie nierówna. Każdy niech ma swoją.
Można ją też – porcjami – dzielić między grupki... 
A histerię, fanatyzm zostawić kowbojom:
niech się w samo południe wybiją, jak głupki!



POWSTANIEC
01–03.05.2010.
Kulminacja zbierania podpisów na listach poparcia
dla kandydatów na urząd Prezydenta.

Znowu zbierałem podpisy dla Jarka.
Czułem się dobrze, prawie jak powstaniec…
Każdy z nich był jak Prawdy mała miarka 
i jak kamyczek rzucony na szaniec.

Tamci za oręż mieli visy, steny,
flaszki z benzyną, szał patriotyczny.
Ja mam lęk w sercu, po rodzicach geny,
długopis, kartki, stolik turystyczny...

Im było łatwiej, tym spod Arsenału,
bo nie pytali śmierci: „Czy to warto…?”
Ja drżę o kruchy los mego zapału,
gdy jakiś Polak niszczy mnie pogardą.



DRĘCZENIE (acedia)
16.05.2010.
W warszawskich Łazienkach, podczas inauguracji kampanii wyborczej,
Andrzej Wajda opowiadał o wojnie domowej i o zaprzyjaźnionych telewizjach.

Jest coraz dziwniej: chcą nas uwieść siłą.
A mnie do śmierci bardziej niż do życia:
chodzę jak głupi, udaję aż miło
i nie wiem nawet, czy gdzieś jest granica…? 

Nie ma litości, czy więc zdołam przeżyć
te surmy kłamstwa, ten rechot sondaży?
Czy ogrom zdrady potrafię odmierzyć,
gdy wszędzie maski i coraz mniej twarzy?

W mediach – jak zwykle: Porządek panuje
na gruzach ładu. Choć emocje studzę,
to jawa boli. Trochę sen ratuje –
przypływy nocy... Lecz nie miejmy złudzeń.

Nie miejmy złudzeń: To jest wielki ucisk.
To nie debata o większości w sejmie,
tu nie o program będziemy się kłócić,
lecz – kto nam z serca ciężar Polski zdejmie.

Nie miejmy złudzeń: Jesteśmy na wojnie.
Chociaż ze skóry nikt nam nie drze pasów,
choć w górach jeszcze rzewnie i spokojnie,
demon już krąży, bo mało ma czasu.

Nie miejmy złudzeń: Dorzynanie watah
trwać będzie, póki trwa (jak cierń) Ojczyzna
i nim nie zginie pod gruzami Świata –
ostatni, wierny Prezydenta bliźniak.

Nie miejmy złudzeń: Nie poniesie miasta
szloch sprawiedliwych. Mgła do drzwi zastuka,
męstwo ustanie, strach zacznie narastać,
nikt czarnych skrzynek już nie będzie szukał. 

Złudzenia uschną – razem z goździkami, 
z niechcianej dumy przemoc się urodzi.
Wczoraj walczyli o Polskę zniczami,
jutro poproszą, by sprawniej ich zwodzić.

Lecz dość tych zniewag! Teraz czas na pokój.
Gdy lawa stygnie, cichnie szloch przy marach,
wzdychając z ulgą, przystajemy z boku,
wsłuchani w zimne miłosierdzie cara...  

Spalone mosty, więc odwrotu nie ma.
Rozkwita miłość, by żyło się lepiej.
Haki w archiwach milczą, krwawi ziemia – 
narrację zgody budując na wieki. 

Opada z nieba smak piołunu w gwieździe,
co jest słodyczą dla bezdomnych sumień.
Bezduszna łaska na pstrym smoku jeździ.
Ciesz się, że żyjesz. I że kiedyś umrzesz.



DRYFUJEMY
Druga połowa maja 2010.
Narasta fala powodziowa w południowej Polsce.

Za mało było bólu, za mało rozpaczy,
gdyśmy trumny witali zmartwiali i niemi.
Teraz nie śmiemy pytać, co to może znaczyć,
że woda inne trumny wypłukuje z ziemi...?

Było za mało zniczy, wiązanek i postu
i za mało Harcerzy przed niemym Pałacem.
No, a wcześniej był amok i chamstwo. Po prostu –
ciężar win był za wielki, by zmazać go płaczem.

Zbyt mało było wstydu i pokuty skrytej,
by szmerek satysfakcji odkupić i kłamstwa.
I za mało Żałoby, zbyt cicho przeżytej,
żeby zgładzić grzech ciężki butnego zaprzaństwa.

Więc musiała przyjść woda, co nas nie obmyła,
choć trumny dryfowały na pohybel grzechom.
Ciemna groza powstała w rozmiękłych mogiłach:
zapowiedź przeznaczenia, drugiej śmierci echo.

Lecz my tutaj – bezpieczni na łódzkiej wyżynie –
cieszmy się: Nasze rzeki w kanałach głęboko.
Skoro kary nie było, nie mówmy o winie!
Z czego tu się spowiadać? Byle z górki. Spoko.



NOWA TABLICA
19.06.2010.
Sobota przed pierwszą turą wyborów.

W małym wiejskim kościele pachnie stare drewno.
Choć trwa cisza wyborcza, ławka skrzypi cicho.
Jestem sam. Pusty kościół. I wiem to na pewno,
że za chwilę mnie ścignie zdradzieckie, złe licho.

Polska jest najważniejsza... Mam w sercu to zdanie
i w kieszeni koszuli na małych ulotkach.
Czy się jeszcze przydadzą? Czy nimi nie zranię
tych, dla których Ojczyzna znaczy mniej, niż blotka? 

Nie udało się dotąd zwalczyć tego Fatum.
Drwi Wielki Scenarzysta: „Geopolityka!”
Leżymy, gdzie Bóg wskazał, sami przeciw Światu,
między Łabą a Wołgą. A zapalnik tyka... 

Wzrok kieruję ku ścianie, widzę gładź z kamienia:
Krzyż dla Ofiar tragedii w podsmoleńskim lesie...
Nazwisko Prezydenta wyłania się z cienia... 
Tak szybko Ich uczcili, uprzedzając jesień.  

Że wyborcza trwa cisza, muszę być dyskretny.
Niech nie wie Scenarzysta, jak ważna to sprawa,
gdy pod tablicą Lecha – skroś suche nagietki –
kładę małą ulotkę z hasłem Jarosława…



ZNAKI WODNE
Początek lipca 2010.
Po dwóch falach powodziowych
przyszła fala upałów.

Los prawdę do ucha szeptał
w tajemnym znaków języku...
Jednak woleli podreptać
za echem butnych okrzyków.  

Pod nos dostali na tacy:
obrazy, nastroje, dźwięki... 
Ale porządni Polacy
znaków nie biorą do ręki.

Wybrali miałkość, co z mózgu
zrobi im sieczkę. I śrutę.   
Nie chcieli widzieć, że rózga
sprytnie udaje batutę.

Więc znaków nie rozczytali
i nic nie pojęli z przesłań.
Gdy Los im słał je z oddali,
odwarkiwali mu: – Przestań!

– Przestań, ty losie mdły, nudny,
korozjo naszego szczęścia!
Zostaw nas, biednych, obłudnych.
Pogrąż w zabawy objęciach!

– My chcemy tylko: spokoju,
obietnic, mgieł, niepamięci,
drwin z podniosłego nastroju,
maszyn, by móc lód w nich kręcić!

A powódź, susza i Katyń…?
Normalny człowiek się boi –
tego, co rano zobaczy,
gdy kioskarz wiesza tabloid…



NORMALIZACJA
04.07.2010 .
Niedziela, druga tura wyborów.

Nadzieja przypływa i od razu pierzcha.
Czuję każdym nerwem, że gdzieś tam w Hadesie
Wielki Scenarzysta – promotor mych zmierzchań –
czuwa, żebym nie miał zbyt wzniosłych uniesień.

W piątek się zdawało, że w zasięgu ręki
są nasze marzenia – zuchwale zwycięskie,
że się wreszcie skończy ciemna noc udręki
odkupiona śmiercią, cierpieniem i męstwem…

Ale już w niedzielę wraca znane Fatum,
myśl idzie w rozsypkę, duszę szarpią troski:
„Nigdy się nie uda, coś co jest wbrew Światu” –  
Wielki Scenarzysta snuje plan dla Polski.

Plan dziecinnie prosty: „Wbrew głupiej nadziei
żyć będziemy razem bez stresów, lecz godnie...”
Widzę, jak w Hadesie bezgłośnie się śmieje,
czyni tajne znaki i ślini się do mnie.

Już wieczorem w sercu czuję znane kolce:
trwa studio wyborcze w domowym areszcie...
Mój ostatni wieczór w nienormalnej Polsce,
co od jutra rana znormalnieje wreszcie.



PODAJ DALEJ (instrukcja)
04.08.2010.

Podczas próby usunięcia pamiątkowego krzyża sprzed Pałacu
doszło do „przepychanek” policji z jego obrońcami.
Lewica zapowiada wszczęcie dyskusji
o obecności znaków religijnych „w przestrzeni publicznej”.

„No, i dobrze, że skauci tu go postawili.
Myśmy nie zabraniali. Nie wolno przez złość,
gdy są świeże emocje, działa nastrój chwili...
Jednak mądrość etapu podpowiada: – Już dość!

Krzyżem łatwo urazić wrażliwe sumienia.
Kto wierzy w tolerancję, wie czemu ten znak
nie powinien tu sterczeć – tak bez uzgodnienia,
bez planu przestrzennego. Szacunku w tym brak! 

Fanatycznych maniaków grupki różnej maści
w czas przełomu nam kłody rzucają do stóp,
neutralny charakter chcą nam zaprzepaścić…
A to straszna jest zbrodnia, w Europie to grób!

Kto chce, niech się pospieszy i se tam przyklęknie.
Potem schowa się totem – my już wiemy gdzie:
Kuria zna parę skrytek, pójdzie nam na rękę.
To ich problem, ich logo. I skończmy ble-ble. 

Młodzież już odzyskana, przejrzała na oczy. 
Choć im Papież truł stale: – To wasz święty Znak…!
Lepiej niech sobie myślą, że się z nimi droczył,
a jak będą się stawiać, postawimy go wspak…!”



MODLITWA
09.08.2010.

W czasie nocnych zajść pod krzyżem na Krakowskim Przedmieściu
szantażysta Krzysztofa Piesiewicza brylował w towarzystwie znanej celebrytki.

Może się tajniak nawróci?
Może zawstydzi się agent?
Swoim się grzechem zasmuci
i w krtani poczuje zgagę?

A może uwierzy w hasło: 
„Trzeba być (jednak!) człowiekiem!”
Odrzuci przemoc i kłamstwo, 
stając się dobrym ubekiem...?

Tak mi ostatnio po głowie
ta myśl się błąka bluźniercza,
że stara matka mu powie:
„Wsłuchaj się, synku, w głos serca!” 

„To Polska właśnie, to małe
coś, co wciąż puka od nowa. 
Lecz… nie wiąż się z nią na stałe,
bo często jest sezonowa.”

„Więc chociaż wyrzuć na śmieci
te wszystkie, coś zrobił świństwa…”
Myśl płocha pryska, bo przecie
matka to druga Wolińska.



SŁUŻBA W SIECI
15.08.2010.

Alarm bombowy w sanktuarium w Lourdes; 30 000 pielgrzymów ewakuowanych.
Na portalu Wirtualnej Polski ukazują się wpisy:
„Niech ich tam zostawią, będzie 30 tysięcy katoli mniej.”
„A po co ewakuować? Niech wysadza ten smród. Katol to nie człowiek.”
„Mochery z całej Europy rozpędzone przez cynk o bombach!”

Były pracownik Bezpieczeństwa:
dyskretny styl, świetnie ubrany,
fachman od draństw i bezeceństwa…
Znów jest na topie, wciąż oddany.

Filolog polski z wykształcenia,
na studiach związał się z Resortem.
Berman mu dawał odznaczenia,
a Moczar wdrażał z nim reformę.

Wcześniej paznokcie sprawnie zdzierał,
zbierał donosów całe fury,
bił lekko („by nie zgniła nera”).
Dziś… wrócił do literatury.

Właśnie ma dyżur w Internecie:
Więc gdy rozczyta stosy gazet,
wali po oczach, jak podleci,
lecz słownie. Bo, nie można gazem.

Do komputera siada żwawo
i gdy pokrętną myśl poluźni,
wytworną popijając kawą,
szaleje w sieci. I tak bluźni:

„Katole, ziobry i watahy,
rydzyki, męty z dna, frustraci,
czas skończyć z wami, wszawe łachy!
Trzeba was dorżnąć i wytracić!”

„Dyplomatoły, nekrofile,
fałszerze dziejów, podpalacze!
Trzeba was wysłać na Kołymę,
a przedtem przykuć was do taczek!”

„Zaplute karły, psy, palanty,
kartofle, durnie i faszyści,
trupy na kółkach, wszy, dewianci…
Skończcie z tą mową nienawiści!!”

Portal poważny jest, stateczny.
Moderatorów są tam stada,
więc bloger, pewny i bezpieczny, 
ostrzega: „Podpalacze, spadać!”

Szydzi, opluwa i szkaluje:
„Ach! Przeszkadzała wam komuna!?”
Podjudza, łże, insynuuje,
a portal – kocha swego Huna.

Ładnie tam piszą o wolności,
aż rży autorytetów tłuszcza.
Hun łamie swoim wrogom kości –
a moderator mu przepuszcza!

Pod opiekuńczym okiem Złego,
pełen państwowotwórczej troski,
nie walczy dziś o nic innego,
niż zawsze: O kształt Nowej Polski!

HISTORIA KOŁEM…
12–20.08.2010.

Niespodziewana informacja o przygotowaniach do  uroczystości pod nowym pomnikiem
sowieckich żołnierzy z 1920 roku pochowanych na cmentarzu w Ossowie.   
21 nowych tomów akt dotyczących katastrofy smoleńskiej, odebranych z Moskwy,
to dokumenty dobrze już znane stronie polskiej.
Do Polski dotarło nagranie reportażu telewizji rosyjskiej
ze zwiedzania rządowego Tupolewa podczas remontu w Samarze.

Witaj, nowa Polsko. Już niedługo zdrowi,
odzyskawszy wigor (optymizm na czasie),
ruszymy do przodu, do zgody gotowi:  
Żyć, pracować trzeba – z nadzieją, że da się!

Nic, że stary numer znów nam wykręciła
matrioszka historia, zwodnica magiczna... 
Kiedy zniknie Fatum, powróci nam siła –
naga, zimna, skryta, lecz demokratyczna.     

Na mieście jak zwykle: głupio, smętnie, brudno.
Od dziecka (z przerwami) przechodzimy przez to.
Wiem: Predestynacja. Przeznaczenie, trudno…
Znów we własnym domu, Wasze Wieliczestwo...?

***

("Antoni Galiński" - to pseudonim poetycki, pod którym kryje się znany łódzki animator kultury, satyryk, poeta, felietonista)