Witamy serdecznie na stronie internetowej Oddziału Łódzkiego
Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Mamy nadzieję, że ułatwimy Państwu docieranie do rzetelnej informacji. Tutaj chcemy prezentować wielkość oraz problemy naszego Kościoła, zagadnienia społeczne, cywilizacyjne, publikacje członków Stowarzyszenia, stanowiska w ważnych kwestiach. Nie będziemy konkurować w informacjach bieżących z innymi portalami (niektóre z nich wskazujemy w odnośnikach), natomiast gorąco zapraszamy do lektury wszystkich tekstów - ich aktualność znacznie przekracza czas prezentacji na stronie głównej. Zachęcamy do korzystania z odnośników: "Publikacje" i "Polecane". Mamy nadzieję na stały rozwój strony dzięki aktywnej współpracy użytkowników. Z góry dziękujemy za materiały, uwagi, propozycje.
Prosimy kierować je na adres: lodz@katolickie.media.pl

Gdy przychodzi Cisza

 

ks. Jan Twardowski


Śpieszmy się

Śpieszmy się kochać ludzi tak szybko odchodzą
zostaną po nich buty i telefon głuchy
tylko co nieważne jak krowa się wlecze
najważniejsze tak prędkie że nagle się staje
potem cisza normalna więc całkiem nieznośna
jak czystość urodzona najprościej z rozpaczy
kiedy myślimy o kimś zostając bez niego

Nie bądź pewny że czas masz bo pewność niepewna
zabiera nam wrażliwość tak jak każde szczęście
przychodzi jednocześnie jak patos i humor
jak dwie namiętności wciąż słabsze od jednej
tak szybko odchodzą jak drozd milkną w lipcu
jak dźwięk trochę niezgrabny lub jak suchy ukłon
żeby widzieć naprawdę zamykają oczy
chociaż większym ryzykiem rodzić się niż umrzeć
kochamy wciąż za mało i stale za późno

Nie pisz o tym zbyt często lecz pisz raz na zawsze
a będziesz jak delfin łagodny i mocny

Śpieszmy się kochać ludzi tak szybko odchodzą
i ci co nie odchodzą nie zawsze powrócą
i nigdy nie wiadomo mówiąc o miłości
czy pierwsza jest ostatnią czy ostatnia pierwszą

(za: www.fuw.edu)

-----------------------------------------------------------
Halina Jarecka

Śmierć


Czekała długo
przyszła litościwa
aby przerwać nić życia
co jak pajęczyna
cieniutka i słaba
drżała na wietrze
jak eolska harfa
bezczynne płuca
nie wciągną powietrza
serce nie uderzy
i myśl przerwana
choć jeszcze tyle
porachunków z sobą

pozostaje smutek
ziemi kopiec świeży
i lot ku wieczności
już po tamtej stronie


W kaplicy

Odchodzisz coraz dalej
śmierć wyrzeźbiła twoje rysy
zniknęły ślady bólu
ksiądz odczytuje modlitwy
przez okno wleciał motyl
mały słoneczny dywanik
przesunął się pod katafalkiem

prosiłeś
nie płacz

Przestraszone sny

Znów sny
przestraszone
rozbiegły się szybko
Znów niebo
jak serce przykryte żałobą
a morze szare
pomarszczone
jak stara kobieta
otuliły mgły litościwe
I tylko
oczodoły okien wypatrują
pustkę

Odszedłeś
pogodzony ze śmiercią
a ja
musiałam zostać
nie pogodzona
z życiem

(Halina Jarecka z tomiku „Okruchy serca”, Łódź 2000)

---------------------------------------------------------------
Maria Siwińska

***

Nie tylko na portretach
są obecni w myślach   snach
naszych
gdyby zgarnął ich nawet
w swe odmęty potop
nie utonęliby
przypłyną do nas znów
na brzeg pamięci
tylko dalsi
w ruchach spowolnieni
bez dotyku ciepła
jakby w dogasającym słońcu
albo z tła portretów
z osadem czasu

(Maria Siwińska z tomiku „Dotykając brzegów”, Łódź 1996)

-----------------------------------------------------------------------------
Krzysztof Nagrodzki

Zaduszki


Księżyc ten sam
Pośród gwiazd tych samych
Wywołuje zjawy z gęstwy drzew zmęczonych
Szaleństwami przeżyć umarłego lata
W płomykach rozchwianych
W szmerze zwiędłych liści
Poszukują nadal traconego świata

Księżyc taki sam
Na niebie tym samym
Tylko Ciebie nie ma takiego samego
W mroku zaniknąłeś
Z nocą się stopiłeś
Uciekłeś posłusznie od cienia własnego

Księżyc wciąż ten sam
Cmentarze te same
Trwają niewzruszone pośród zgiełku zdarzeń
Tylko krzyży nowych wciąż nowych przybywa
Na cichnących miejsca pogrzebów naszych marzeń

Księżyc taki sam
Dla słów takich samych
Taki sam niepokój rodzi je i śle
W wyznaniach samotnych
W wyznaniach zmęczonych
Trwania bezsilnego
Gdzieś na zdarzeń tle

Księżyc trwa ten sam
Nad Ziemią zamarłą
Skurczoną
Po czasie kiedy zgiełk już ucichł
Tą samą poświatą pełni
roztrwanianą
Znowu wzywa Ciebie
Ty
Tutaj
Nie wrócisz


***

Jakież to proste
Dzień ciemnieje
Serce zwalnia zadziwione
I powolnieje
Powolnieje
Od obowiązku uwolnione
Droga przebyta niknie w dali
Wieczność otwiera swe ramiona
I tylko trochę boli jeszcze
Samotność bliskich poraniona
Przyszłość z przeszłości uwolniona
W bezkresy czasu gdzieś uleci
Aby na zawsze pozostały
Nasze imiona
Ojca dzieci


***


Miła moja
Drobniutka
Skulona
Owinięta swą chusta rozpaczy
Jeszcze w pełni nie możesz się zgodzić
Z losem
Który rozstaniem czas znaczy

Spójrz daleko daleko przed siebie
Gdzieś w przyszłości mglistej przeczuciami
Po chwileczce zwanej naszym życiem
Znów do siebie jakoś powrócimy

Nie rozpaczaj
Nie trzeba kochanie
Zmień w nadzieję i ból swój i trwogę
Choć zwątpienia i cierpień jest pełna
Pan nam widać tak wyznaczył drogę


***

Dlaczego płaczesz
Wszak mówiłeś
Wszystko swój kres ma
Zwykła kolej losu
Mówiłeś
Życia przemijanie
Ot tak
zwyczajnie
bez patosu
Wiara w Absolut
Zmienność bytu
Dystans do chwili
Wiedzy fosa
Nieco uczucia
trochę sprytu
Oblec cię miały w moc herosa

Więc czemu płaczesz zagubiony
Między ogromem
Wszechwieczności
A takim
zwykłym
ludzkim bólem
Który uciskiem
w piersi gości
Powietrze chwytasz otępiały
Jakieś zdarzenia
Coś tam robisz
Świat zrobił się zupełnie mały
I musisz unieść go na sobie
Oczy w ciemności masz otwarte
Myśli wyłażą wciąż z ukrycia
I krzyczą
krzyczą
tak uparcie
Za jednym Życiem
Tyle życia?


***

Są takie godziny
gdy życie mieści się
pomiędzy skurczem i rozkurczem serca
(ileż szans niesie ta sekunda)
gdy życie polega na wsłuchiwanie się
w bicie serca
(ileż szans traci się w takich chwilach)
I nie ma czasu na nic więcej
I niczego więcej nie można już mieć
Tylko nadmiar serca
I brak serca


***

Gdy się umiera pierwszy raz
to jest zdziwienia pusta przestrzeń

Gdy się umiera drugi raz
to jest przestrachu obręcz ciasna

Lecz kiedy śmierć powraca jeszcze
Cisza zaczyna tworzyć Wiarę
Staje się łagodność jasna
A czas wyznacza inna miarę


Gdy się powraca pierwszy raz
Codzienność nadal tka sumienia

Gdy się powraca drugi raz
Snuje się zwykle szarość martwa

Lecz kiedy czas się nie przemienia
Niknie w oddali krzyk rozpaczy
Chwila przynosi znów istnienie
Piękniej...
Spokojniej...
I inaczej...


***

Jeszcze topole ostrzą wysmukłości
Jeszcze się błękit nie przemienił w szarość
Jeszcze nie przeżyte do końca radości
Jeszcze do odkrycia pogodzona starość

Jeszcze po stacyjkach zagubionych w czasie
Na pociąg czekają spóźnione marzenia
Jeszcze nie spełnione w zgiełku i hałasie
Najlepsze uczynki zwykłego sumienia

A tu już się cienie wysnuwają z kątów
Serce rytm zwyczajny to gubi to zmienia
Gdy wyrok wydany został na początku
Myśleć trzeba
żegnaj
Mówiąc
do widzenia

Kiedy przychodzi cisza

Rodzicom

Nie potrafiłem powiedzieć Ci tego
Wśród zdarzeń wrzawy
Pobłyskiwań gestem
Podczas tych spotkań do dna nie spełnianych
Jak bardzo z Ciebie utworzony jestem

Nie potrafiłem powiedzieć Ci tego


O wielkich łąkach napełnionych ciszą
O wodach rzeki słońcem przesyconych
Spokojnych myślach co do snu kołyszą
Odległych niebach rozbłysłych gwiazdami
Słowach kolędy w zadumie nuconych
Drwach trzaskających w rozpalonym piecu
O drobnych rękach
Ciepłych
Utrudzonych
O opowieściach snutych wieczorową porą
Gdzie zgiełki bitew
Sztandarów łopoty
Gdzie Bóg i prawość
Wolność i Ojczyzna
Gdzie do Nadziei codzienne powroty
znaczył trud życia
I pokoleń blizna

I o firankach przewianych księżycem
O pelargoniach w oknie ustawionych
O łagodności kojącej cierpliwie
Wichry uniesień pośród lat szalonych

A jeszcze malwy...
Maciejkowy zapach...
Twarz zamyślona czeka dnia lepszego...
Setki powrotów
Tysiące pożegnań
Znak krzyża na drogę
Chronić miał od
Złego


Przez te wszystkie lata
Które przeminęły
Jeszcze nie zdążyłem
Powiedzieć Ci tego


Modlitwa


Starą Świątynię
Z dala gwaru
Otula rozłożystość drzew
Słonecznych nitek poplątanie
Cichnący przedwieczorny śpiew
Przez okna zmierzchem akacjowym
Spływa łagodnie resztka dnia
W witraży szepcie kolorowym
I wielkiej nawie ciszy
trwa
W tej ciszy pełnej rozmodlenia
Kiedy nadzieja tłumi trwogę
Przyklęknął człowiek w skraju cienia
By porozmawiać ze swym Bogiem

Czas mu posrebrzył całe skronie
Myśli codzienne w głazie tworzył
Wyziębił serce zmroził dłoni
I w pustkę nocy do snu łożył

Panie
Dlaczego tak kruche bywa światło
Które nam dajesz w pięknie życia
Dlaczego tak łatwo ciemność wroga
Potrafi uderzyć w nas z ukrycia
Czyż takie musi być istnienie
Czy wszystko dzieje się z Twej woli
Jak wytrwać z życzliwością w sercu
Gdy boli
Panie
Bardzo boli

Wybacz mi Panie czas słabości
Ciemne godziny słabej wiary
Wybacz te myśli bez mądrości
Wyobrażenia małej miary
Chcę wierzyć Panie w złudę chwili
A pokój wieczny sprawiedliwych
Wierzyc że drogi nie pomylę
Że się nie stanę świata chciwym

O siłę proszę by znieść godnie
Czasu naszego przemijanie

Daj mi te siłę
Uczyń godnym,
Daj mi tę łaskę Wiary

Panie

A Pan wysłucha słów gorących
I rzeknie
Wytrwaj
A tak się stanie

(Krzysztof Nagrodzki z tomiku „Na skraju” , Łódź 1990)

Copyright © 2017. All Rights Reserved.