Polecane

Rządy PiS są skuteczne w obronie Polski

Rosja cofa się tam, gdzie czuje opór, atakuje tam, gdzie widzi słabość – ta reguła sprawdziła się w ostatnich dniach, gdy dzięki umiejętnym i konsekwentnym działaniom okazało się, że Polska wygrywa walkę o pamięć.

Władimir Putin, mimo że w ostatnich tygodniach kłamliwie mówił o Polsce (a w kłamstwach tych Rosja wzbiła się na wysoki, właściwy jej poziom bezczelności), nie odważył się swoich łgarstw powtórzyć w Yad Vashem. Sprawiła to reakcja Polski – w różnych mediach na całym świecie, w najważniejszych tytułach ukazały się publikacje blokujące fałszowanie historii przez Putina. Wywiady prezydenta, premiera, prezesa Jarosława Kaczyńskiego, artykuły ekspertów i intelektualistów pokazujących prawdziwy obraz historii przebiły się – faktycznie – do międzynarodowej opinii publicznej. Złożyło się na to wiele działań. Prezydent Andrzej Duda wezwał w liście otwartym z okazji obchodów 75. rocznicy wyzwolenia niemieckiego nazistowskiego obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau, by pamięć o Zagładzie nigdy nie umarła. List opublikowały francuski dziennik „Le Figaro”, niemiecki dziennik „Die Welt” i amerykańska gazeta „The Washington Post”. To jeden z elementów prowadzonej m.in. dzięki Polskiej Fundacji Narodowej kampanii edukacji historycznej „The Truth That Must Not Die”. Premier Morawiecki opublikował artykuł na portalu Politico, w którym napisał: „Prawda o II wojnie światowej stanowi integralną część dziedzictwa zjednoczonej Europy, która musi stanowczo przeciwstawić się zakłamywaniu historii XX wieku, jakiego dokonuje rosyjska propaganda”. Ukazały się artykuły m.in. w dziennikach „The Washington Post”, „Die Welt” i „Le Figaro” prezydenta RP Andrzeja Dudy. Były też teksty Rogera Moorhouse’a, Paula Allena oraz polskiego historyka Wojciecha Roszkowskiego o pakcie Ribbentrop–Mołotow w internetowych wydaniach „Der Tagesspiegel”, „The Washington Post”, a także na łamach „L’Opinion”.

Nieobecność prezydenta Andrzeja Dudy w Jerozolimie okazała się zrozumiała dla wszystkich – prócz postkomunistycznych, prorosyjskich mediów w Polsce i niezwykle mało mądrej opozycji, która swymi wystąpieniami wzmacniała znaczenie organizowanych przez rosyjskiego oligarchę uroczystości i powielała rosyjskie przekazy o rzekomej słabości polskiej dyplomacji. Kandydatka PO w wyborach prezydenckich oświadczyła nawet, że gdyby ona była prezydentem, pojechałaby na uroczystości organizowane przez zaprzyjaźnionego z Putinem oligarchę – po to, żeby na nich być i ewentualnie reagować „w kuluarach”. Małgorzata Kidawa-Błońska, podobnie jak marszałek senatu Tomasz Grodzki, przyjmujący w przeddzień ataku rosyjskiej propagandy na Polskę ambasadora Rosji, zdradziła tym samym kompletny brak wyczucia co do dbałości o rację stanu i prestiż naszego państwa. Prezydent Polski nie mógł pojechać do Jerozolimy, bo organizatorzy nie wyrazili zgody na to, by przedstawiciel państwa, które straciło 6 mln obywateli, mógł wystąpić na tej uroczystości. Obecność prezydenta, gdzie – jak się okazało – całkowicie pominięto udział w wojnie Polaków jako alianta – byłaby dla Polski zgodą na upokorzenie. Jest to jasne dla wszystkich prócz pani Małgorzaty Kidawy-Błońskiej i innych przedstawicieli totalnej opozycji. W takich chwilach widać wyraźnie, w jak szczęśliwej sytuacji jest Polska, że na czele państwa stoi ktoś, kto rozumie kwestie jej racji stanu. Dobrze mówią ci, którzy w wysunięciu kandydatury wicemarszałek Sejmu widzą wolę powtórzenia wersji z Bronisławem Komorowskim – na płaszczyźnie wizerunkowej, gdy pozory mają świadczyć o dobrym stylu i wyrobieniu, oraz w doświadczeniu politycznym.     

Ale nie tylko kwestia umiejętności i wiedzy w prowadzeniu polityki zagranicznej pokazuje gigantyczną przepaść między Andrzejem Dudą a Małgorzatą Kidawą-Błońską. Gorąca w ostatnich tygodniach sprawa reformy sądownictwa pokazuje to chyba jeszcze lepiej. Ta sprawa wyróżnia Andrzeja Dudę spośród także innych kandydatów na prezydenta, którzy dotąd zadeklarowali chęć startu w wyborach. Jedynie prezydent Andrzej Duda nie jest kandydatem z poparciem nadzwyczajnej kasty. Wszyscy inni, łącznie z kandydatem Konfederacji, której posłowie w żadnym głosowaniu nie zajęli stanowiska przeciwnego interesom kasty, takimi kandydatami są. To proste, ale i znaczące rozróżnienie i warto na nie zwrócić uwagę. Powtórzmy to – tylko Andrzej Duda nie jest kandydatem kasty – i warto to podkreślać w rozmowach z naszymi rodakami, przekonując do głosowania na obecnego prezydenta. Nikogo innego, jeśli faktycznie nadal chcemy mieć głowę państwa niezależną od postkomunistycznego układu i zdeterminowaną do dokończenia reformy wymiaru sprawiedliwości, po prostu nie ma.

Joanna Lichocka

za:niezalezna.pl