Krew na sądzie wrażenia nie robi

W przeciwieństwie do afer gospodarczych sprawa syna Ryszarda K. nie jest skomplikowana. Pobił operatora TVP, a gdy ten już leżał, kopnął go w głowę, tak że pobity uderzył nią o chodnik i zalał się krwią. Mimo to sąd nie zdecydował się na areszt.

Obserwatorzy mogą dojść do ciekawego wniosku: mimo całej potęgi ideologii LGBT pan „Margot” za używanie przemocy trafił początkowo do aresztu, chociaż bić się umie tak sobie. A syn podupadłego oligarchy aresztowany nie został. Pierwszy raz mu się zdarzyło, zawiniły emocje? No nie, o tym, że „Mały książę Trójmiasta” lubi wywoływać awantury, pisała wcześniej choćby „Gazeta Wyborcza”. Aleksander K., sportowiec, bić się umie i nie pobił innego biegłego w tej sztuce przeciwnika, ale osobę, która nie startuje w tej konkurencji. Dodatkowo chronioną zgodnie z art. 43 prawa prasowego – za utrudnianie mu przemocą pracy grożą trzy lata. Wkrótce potem inny sąd wypuścił na wolność ojca „Alexa” i dziennikarze zaczęli się zachwycać jego decyzją, mimo że nie znają dowodów w sprawie (a jak poznają, mogą być zdziwieni). W normalnym państwie decyzja sądu coś znaczy, a u nas? Co ma pomyśleć obserwator, który usłyszał obie decyzje sądów, jedną po drugiej?

Piotr Lisiewicz

za:niezalezna.pl