Witamy serdecznie na stronie internetowej Oddziału Łódzkiego
Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Mamy nadzieję, że ułatwimy Państwu docieranie do rzetelnej informacji. Tutaj chcemy prezentować wielkość oraz problemy naszego Kościoła, zagadnienia społeczne, cywilizacyjne, publikacje członków Stowarzyszenia, stanowiska w ważnych kwestiach. Nie będziemy konkurować w informacjach bieżących z innymi portalami (niektóre z nich wskazujemy w odnośnikach), natomiast gorąco zapraszamy do lektury wszystkich tekstów - ich aktualność znacznie przekracza czas prezentacji na stronie głównej. Zachęcamy do korzystania z odnośników: "Publikacje" i "Polecane". Mamy nadzieję na stały rozwój strony dzięki aktywnej współpracy użytkowników. Z góry dziękujemy za materiały, uwagi, propozycje.
Prosimy kierować je na adres: lodz@katolickie.media.pl

Publikacje polecane

Trzeci totalitaryzm. Kondotierzy emira.

W połowie lat 80. minionego wieku dawny przewodnik duchowy Hezbollahu Hussein Moussaoui przekonywał: „Wy, Francuzi, być może nie zaznacie w waszym pokoleniu zislamizowanej Francji. Ale wasze wnuki czy prawnuki z pewnością już tak. Inszallah! Bo islam jest dobry dla wszystkich”.

Były przewodniczący Komitetu Wykonawczego Muzułmanów Belgii Didier Yassin Beyens, który lata temu przeszedł na islam i obecnie sympatyzuje z Bractwem Muzułmańskim, z równą pewnością oświadczył na łamach tygodnika „L’Express” w 1999 r.: „Muzułmanie muszą wykazać możliwie największy pragmatyzm […]. Koran mówi, że należy działać etapami i brać pod uwagę kontekst”.

Dawniej gdy mówiłem o niebezpieczeństwie kalifatu, głównej legendzie wszystkich ruchów islamistycznych – od tych najbardziej „umiarkowanych” (Bractwo Muzułmańskie czy tureckie AKP Recepa Erdogana) po najbardziej zaciekłe (dżihadyści salaficcy) – zachodnia prasa określała mnie mianem panikarza czy nawet islamofoba albo zwolennika „zderzenia cywilizacji”. Dzisiaj nikt już nie może zaprzeczyć, że Zachód i reszta cywilizowanego świata są w stanie wojny. Albo że raczej trzeci totalitaryzm, jakim jest islamistyczny faszyzm – barbarzyński, bez ograniczeń, ogólnoświatowy, gotowy na wszystko – wypowiedział im wojnę. A zmęczona, wpędzona w poczucie winy, zakompleksiona i rozbrojona Europa jest bardzo słabo przygotowana do tego, by stawić mu czoła. Stany Zjednoczone zaś w dalszym ciągu wierzą, że jedynym zagrożeniem pozostaje Rosja, i w dalszym ciągu uważają totalitarne państwa, jak Arabia Saudyjska czy Katar, za swoich sojuszników.

Siła napędowa


Szalone czy megalomańskie wypowiedzi na temat kalifatu można by było przypisać egzaltacji czy fanatyzmowi. Ale przecież wiadomo, że islamiści liczą przede wszystkim na czas. Dla nich codzienne konwersje na islam, a także wysoki przyrost naturalny wśród muzułmanów odgrywają istotną rolę w procesie islamizacji. Odwołując się do „powrotu do islamu” – w latach 1948-2014 – takich państw, jak Pakistan, Kosowo, Albania, Bośnia i Hercegowina, Cypr Północny, nie wspominając już o krajach muzułmańskich uwolnionych spod kolonialnego jarzma, islamiści niekoniecznie są tylko marzycielami, kiedy mówią o innych „powrotach na łono islamu”, w szczególności w odniesieniu do Hiszpanii i całej Europy Zachodniej. Szerzej piszę o tym w mojej ostatniej książce z 2014 r. pt. „Le Complexe occidental, petit traité de déculpabilisation” („Kompleks Zachodu, mały traktat o uwolnieniu od poczucia winy”).

Największym zagrożeniem dla ludów Europy, a jednocześnie najlepszym sojusznikiem czy też tym, co podsyca dżihadystowskie apetyty na podbój, jest nasza nienawiść wobec nas samych, nasze kompleksy i patologiczne poczucie winy. A radykalni islamiści, którzy znają nasze trudności demograficzne, demokratyczne i psychologiczne, wciąż przypominają, że żadna cywilizacja nie jest nieśmiertelna. Dlatego też dalekie od absurdu deklaracje nowych totalitarnych islamistów popierających kalifat Państwa Islamskiego Abu Bakra al-Baghdadiego, al-Kaidy czy Braci Muzułmańskich, wyrażające plany podbicia Zachodu, są „ideologiczno-religijnym paliwem”, które należy traktować tym poważniej, że Zachód jest napędzany realnym paliwem, „prawdziwym cudem Allaha”, zapasami węglowodorów, które w blisko 75 proc. należą do świata islamu.

Nieusatysfakcjonowane postępem islamu w zachodnich demokracjach państwa islamskie (Iran, Arabia Saudyjska, Pakistan), a także organizacje, jak Liga Arabska, Światowa Liga Muzułmańska czy Islamska Konferencja – powiązane z petromonarchiami – wywierają coraz mocniejsze naciski na zachodnie rządy. Domagają się – pod groźbą represji (zamachy zapowiadane przez al-Kaidę z jednej strony, embarga handlowe czy szantaż paliwowy z drugiej) i pod przykrywką „dialogu międzykulturowego” – ażeby „zbrodnia bluźnierstwa” oraz inne antywolnościowe dyspozycje szariatu zostały włączone do prawodawstw krajowych i międzynarodowych (Europejski Trybunał Praw Człowieka i Rada Europy). To właśnie zaproponował obecny turecki szef Światowej Ligi Muzułmańskiej w ramach „ugody” z Unią Europejską i NATO.

Wymogi te nie dziwią, gdyż ortodoksyjny islam (ugruntowany od XI w.) jest „religią polityczną” uznającą społeczeństwo muzułmańskie (transgraniczny ummah) za „najlepsze istniejące społeczeństwo” (Koran III, 103), którego obowiązkiem jest „zakazywać to, co złe, i nakazywać to, co dobre” – wszędzie, z wolą lub bez woli, „etapami”, zależnie od okoliczności i możliwości.

W ramach nakazu tego „polityczno-religijnego prozelityzmu” mniejszości muzułmańskie żyjące w krajach „niewiernych”, prawdziwe zewnętrzne cząsteczki ummah uznawane za „prześladowane”, są wykorzystywane na wzór sudeckiej polityki Trzeciej Rzeszy. To ekspansjonizm w imię irredentyzmu.

Celami totalitarnych islamistów są:

1) uniemożliwienie integracji muzułmanów i tworzenie „dobrowolnych gett” po otrzymaniu praw w ramach wyjątku dla islamu;

2) podbój Zachodu, począwszy od rozczłonkowanych mniejszości, wreszcie całkowita islamizacja Europy.

Ufając prognozom „ekspertów”, którzy za czasów George’a Busha i wojen z Saddamem Husajnem zapowiadali zatrzymanie się dżihadu i zapewniali, że islamiści są li tylko jakąś zdesperowaną mniejszością, Europa nie przestaje twierdzić, że nie ma wrogów. Komisja Europejska nieprzerwanie zachwala masową niekontrolowaną imigrację muzułmanów, jakby sunnicki islam był czymś, co doskonale wpasowuje się w zachodnią kulturę i czym łatwo kierować… A przecież bieżące wydarzenia każdego dnia dostarczają nam dowodów na to, że nowy „zielony nazizm”, który zamierza skończyć z żydami, krzyżowcami, niewiernymi i wszelkimi przejawami cywilizacji Zachodu, nieustannie wypowiada wojnę Europejczykom i całemu światu – od Francji po Chiny przez Rosję i Indie.

Jaka przyszłość Europy?

Biorąc pod uwagę bieg rzeczy, w miarę jak islamistyczne strefy wpływów będą pochłaniać nowych bojowników z dzielnic newralgicznych ze względu na spory odsetek imigrantów, islamiści coraz częściej będą rezygnować najpierw z oficjalnej edukacji publicznej uważanej za „bluźnierczą”, a dalej z prawodawstwa właściwego krajom goszczącym. Pretekstem będą przypadki rzekomych bluźnierstw czy postaw wyrażających „islamofobię” bądź godzących w „prawo do inności”. Zwiastuny: im więcej podpalanych jest w miastach samochodów, im bardziej islamiści uderzają w Europę, im bardziej islamistyczny neorasizm zagraża żydom i chrześcijanom na „przedmieściach islamu”, jak w Turcji czy Iraku, tym bardziej nadskakuje się dżihadystom uznawanym już i zinstytucjonalizowanym w Londynie, Genewie czy Paryżu, a Bractwu Muzułmańskiemu przedstawia się podziękowania za fatwę potępiającą „nieład” oraz za ich kroki pojednawcze względem tych, którzy przetrzymują irackich zakładników…

Ostatecznie owa równowaga sił wewnątrz Europy może przekształcić się w rosnącą „libanizację” europejskich społeczeństw. Szczególnie w wielkich miastach, gdzie podlegająca procesowi reislamizacji ludność instrumentalizowana przez islamistów odtwarza islamski model życia wewnątrz „dobrowolnych gett”, gdzie policja i krajowa administracja uznawane są za struktury „niegodziwe”.

Czy wspólnotowość i „prawo do inności” mają za cel podkopywanie fundamentów państw narodowych, podstawowych jednostek demokracji? Czy Europa ma się poddać islamskiej teokracji i powinna zarzucić obronę swojej tożsamości, swoich wartości i granic? Czy równolegle do trwającej islamizacji kryjącej się za walką z „islamofobią” Europa powinna włączyć w swoje granice Turcję, ułatwiając w ten sposób realizację islamistycznych celów i zarzekając się, że nie jest jakimś „chrześcijańskim klubem”?

Odpowiedź jest jasna: w obliczu totalitarnego dywersyjnego wroga, jakim jest radykalny islamizm, który wykorzystuje nasze słabości i w demokracji widzi środek do dokonania podboju, by rozbroić przeciwnika i wykorzystać jego jednokierunkową tolerancję, należy być stanowczym, pewnym swoich przekonań oraz wartości i przestać się godzić na jednostronne „dialogi naiwniaków”. Albo muzułmanie, którzy do nas przyjeżdżają, zaakceptują nasz styl życia i będą mile widziani i asymilowani pod warunkiem, że będą tu przyjeżdżać w sposób legalny i w zależności od potrzeb naszych społeczeństw i reguł, do których muszą się dostosować, podobnie jak wszyscy inni obywatele bez względu na wyznawaną religię. Albo chcą żyć, podlegając pod system prawny szariatu i zrezygnują z naszych obyczajów, wartości i praw oraz judeochrześcijańskiego dziedzictwa, wówczas mają prawo i obowiązek powrócić do siebie albo wyemigrować do kraju, w którym obowiązuje szariat. Musimy być wspaniałomyślni wobec tych, którzy szanują naszą kulturę i nasze tradycje, ale bezlitośni i nieprzejednani wobec imamów, którzy głoszą nienawiść i nietolerancję szariatu na przedmieściach i chcą uniemożliwić integrację tamtejszych muzułmanów, czyniąc z nich osobną wspólnotę.


Prof. Alexandre del Valle tłum. Anna Bałaban

Autor jest geopolitologiem, publicystą i wykładowcą w Wyższej Szkole Handlowej w La Rochelle; opublikował wiele artykułów i książek o prześladowaniach chrześcijan.

***

Kondotierzy emira


Pobłażliwość wielu francuskich polityków – i to tych ze świecznika – wobec roszczeń państw, których oficjalną religią jest islam, należy odczytywać w świetle partnerstwa ekonomicznego i geostrategicznego. Mimo że Francji nie łączą tak ścisłe relacje z Arabią Saudyjską jak Stany Zjednoczone, to jednak wielkie przedsiębiorstwa francuskie są tam silnie obecne, a wysokość podpisanych kontraktów rzeczywiście imponuje.

„Arabia Saudyjska pozostawała naszym pierwszym odbiorcą w latach 2003-2012” –wskazuje ostatni raport sporządzony na zlecenie parlamentu w sprawie eksportu francuskiego uzbrojenia. W ciągu ostatnich 10 lat eksport wzrósł do 7 mld euro. Odkąd sytuacja w regionie uległa destabilizacji wskutek arabskich rewolucji, zamówienia w tym obszarze osiągnęły poziom dotąd nienotowany. W najbliższych latach planowana jest sprzedaż sześciu fregat za kwotę 15 mld euro, a pomoc w wysokości 3 mld euro przeznaczona dla Libanu ma temu krajowi umożliwić modernizację sprzętu zbrojeniowego w kontekście napięć z krajami sąsiednimi.

Zielone światło dla meczetów

W tym świetle nietrudno zrozumieć materialne zaangażowanie Francji po stronie Wolnej Armii Syrii, co oficjalnie potwierdził tego lata François Hollande, a o czym już dawno było głośno w prasie międzynarodowej. Wolna Armia Syrii – daleka od islamistycznie umiarkowanej postawy – obejmuje oddziały jawnych dżihadystów: Muawiya, Yazid, Abou Ubayda Jarrah, Ibn Taymiyya, Ibn Kathir, turkmeński oddział Yavuz Sultan Selim (od imienia sułtana, który w XVI w. dokonał masakry alewitów i szyitów). Największy udział w Wolnej Armii Syrii ma oddział al-Farouq dorównujący okrucieństwem Dżabhat an-Nusra (Front Obrony Ludności Lewantu).

Francja wraz ze Stanami Zjednoczonymi – jak wskazuje Georges Malbrunot, reporter dziennika „Le Figaro” – zasiada w poufnym operation room (centrum dowodzenia) w Jordanii kierowanym przez Saudyjczyków, koordynując materialne wsparcie dla dżihadystów z Wolnej Armii Syrii.

To właśnie w kontekście zalewu potencjalnymi kontraktami Nicolas Sarkozy przyjął 8 października 2002 r. sekretarza generalnego Światowej Ligi Muzułmańskiej Abdullaha al-Turkiego. Turki stawił się w ministerstwie spraw wewnętrznych, by uzyskać zielone światło dla finansowania meczetów we Francji. Najwyraźniej nie miało znaczenia, że Liga ta jest finansowym i prozelickim ramieniem Arabii Saudyjskiej, gdzie państwowy wahhabizm jest najbardziej ekstremistyczną wersją islamu. Wiele meczetów we Francji finansowanych jest przez państwo wahhabickie, najbardziej emblematyczne są te w Lyonie i Evry. Meczet w Cannes – zainaugurowany tego lata na terenie należącym do miasta przez mera z centroprawicowej partii UMP Davida Lisnarda – został sfinansowany przez Saleha Abdullaha Kamela, właściciela islamskiej sieci telewizyjnej Iqraa.


Inwestycje Kataru

W jeszcze lepszych relacjach z Arabią Saudyjską pozostaje Hiszpania. – Łączy mnie silna i głęboka przyjaźń z królem Juanem Carlosem – wyznał Salman ibn Abd al-Aziz Al Su’ud, następca saudyjskiego tronu, podczas swojej podróży do Hiszpanii w 2006 roku. Stąd też międzynarodowy koncern Alstom niełatwo pogodził się z sytuacją, kiedy to hiszpańsko-saudyjskie konsorcjum Talgo/Renfe zdobyło kontrakt na projekt szybkiej kolei TGV na trasie Mekka –Medyna. Projekt opiewa na kwotę 6,7 mld euro. Stało się to w październiku 2011 r. dzięki królowi Hiszpanii.

W maju 2014 r. Juan Carlos udał się z wizytą do swojego przyjaciela w Arabii Saudyjskiej i przyspieszył sprzedaż ponad 250 czołgów Leopard produkowanych w Hiszpanii.

Łatwiej teraz zrozumieć, dlaczego monumentalny meczet Omara w Madrycie nie napotkał żadnych problemów przy wznoszeniu imponującego minaretu z funduszy saudyjskich. Sam meczet został zainaugurowany przez królów Fadha (1923-2005) i Juana Carlosa w 1992 roku. Ze względu na jego wahhabicki charakter wielu lokalnych muzułmanów pochodzących z Maghrebu uznaje ten meczet za zbyt radykalny. Przykładowo, kiedy mieszkałem jeszcze w Madrycie, Marokanka, którą zatrudniałem do sprzątania mieszkania, właśnie z tego powodu wolała uczęszczać do syryjskiego meczetu w dzielnicy Lavapies.

Nicolas Sarkozy z kolei, w przeciwieństwie do swojego poprzednika Jacques’a Chiraca, szczególnymi względami darzył Katar. Rozwinął przed nim czerwony dywan, zezwalając na przeprowadzanie we Francji wszelakich inwestycji. Nie tylko oferty Kataru i nabywanie przez niego udziałów w strategicznych spółkach francuskich nigdy nie napotkały żadnego sprzeciwu, ale z woli Sarkozy’ego państwo to korzysta ze zwolnień podatkowych, szczególnie w przypadku zysków kapitałowych.

Katarski niezależny fundusz inwestycyjny Qatar Investment Authority (o wartości 210 mld euro) jest akcjonariuszem francuskich grup strategicznych, jak: Lagardère (13 proc. udziałów, sama grupa Lagardère posiada 7,5 proc. udziałów w firmie EADS), Veolia Environnement (4,7 proc.), Suez Vinci (5,5 proc.), Total (3 proc.). Katarski fundusz Qatar Sports Investments posiada 30 proc. udziałów w piłkarskim klubie Paris Saint-Germain, a Qatar Luxury Group ma 1 proc. udziałów we francuskim koncernie Louis Vuitton Moët Hennessy, a nadto jest jednostką dominującą w przedsiębiorstwie Le Tanneur.

Jednocześnie trzeba zauważyć, że wielkie przedsiębiorstwa francuskie, jak: Total, GDF-Suez, EDF, Veolia, Vinci, Air Liquide, EADS, Technip, zawarły ważne kontrakty w Katarze.

Wobec tej imponującej tabeli ekonomicznej jasne staje się, że finansowy organ Kataru – Qatar Charity Foundation, całym sercem oddaje się inwestowaniu we francuskie meczety. Nie jest niczym zaskakującym, że będąc głównym sprzymierzeńcem Bractwa Muzułmańskiego, katarski emirat skierował gros swoich funduszy do meczetów francuskiej federacji islamskiej UOIF, gałęzi Bractwa we Francji. W ten sposób meczetom w Mulhousie, Reims i Nantes przyznano finansowanie bezpośrednie, a projekty wielkich meczetów w Bordeaux i Marsylii z takiego wsparcia skorzystają już niebawem. Katarska fundacja kwotą 2 mln euro wspiera również utrzymanie i funkcjonowanie historycznego meczetu w Paryżu.

Uwagę przykuwa fakt, że francuscy politycy nie stronią od wizyt w stolicy Kataru – Dosze. Pospieszyli tam wszyscy ministrowie Sarkozy’ego. Podejmowani byli liczni politycy z partii socjalistycznej – od Manuela Vallsa po Ségolène Royal. Była konkubina Hollande’a pojechała tam w 2007 r. w ramach „podróży studyjnej” na „Forum na rzecz demokracji” (mało stosowne forum w warunkach islamskiej dyktatury Kataru!). Towarzyszyła jej wówczas Najat Vallaud-Belkacem, obecna minister edukacji narodowej, a wcześniej feministyczna minister ds. praw kobiet, która w 2012 r. oświadczyła na antenie telewizji LCP: „Co do Kataru, istnieją jakieś obawy, których nie rozumiem. Inwestycje Kataru to sfera biznesowa i nic poza tym”. Wypowiedź ta odnosiła się do katarskich subwencji dla muzułmańskich dzielnic na francuskich przedmieściach. Przedstawiciele tych środowisk przyjęci w Dosze w listopadzie 2011 r. zwrócili uwagę, że sam emir, który ich podejmował, zachęcał ich do tworzenia szkół koranicznych, ponieważ są one „najlepszymi instytucjami uczącymi w sposób właściwy arabskiego języka literackiego oraz historii świata”.

Ambasada Kataru w Paryżu od 2003 r. koncentruje swoją działalność wokół ludności wywodzącej się z muzułmańskiej imigracji i usiłuje stworzyć na własny użytek rejestr podatnych na manipulację konfidentów. Próba zdublowania Francuskiej Rady Kultu Muzułmańskiego, zbyt mocno związanej z Marokiem i Algierią, nabrała kształtu w 2009 r., kiedy to utworzono Radę Reprezentacyjną Instytucji Muzułmańskich. Kluczową postacią przedsięwzięcia stała się Malika Benlarbi, ówczesna podprefekt i dawny doradca w gabinecie Brice’a Hortefeux, ministra spraw wewnętrznych. Projekt ten jednak spalił na panewce ze względu na brak reprezentatywności, a przede wszystkim dlatego, że Nicolas Sarkozy, zapowiedziany już jako uczestnik gali inauguracyjnej, w ostatniej chwili zmienił zdanie.

Katar lubuje się w inicjowaniu przyjęć i różnorakich forum we Francji; w marcu 2008 r. minister edukacji narodowej Xavier Darcos zarządził obrady wokół nauczania kultury arabskiej i języka arabskiego, i to w Zgromadzeniu Narodowym, pod patronatem Kataru.

Będąc „głównym partnerem” rewolucji arabskich – według Racheda Ghannouchiego, tunezyjskiego szefa Bractwa Muzułmańskiego, Katar nie poprzestaje na finansowaniu partii politycznych powiązanych z Bractwem, ale dozbraja również dżihadystów w Syrii i Libii. Zresztą to właśnie pod naciskiem Kataru Francja przystąpiła do wojny w Libii. Gdy zaś chodzi o Syrię, ściśle powiązani z katarskim emiratem francuscy politycy domagali się zaatakowania Damaszku, a tym samym wsparcia dżihadystów. Alain Juppé żądał ingerencji wzorowanej na Kosowie, a Nicolas Sarkozy – jak informują osoby z jego otoczenia na łamach „Le Figaro” – zamierzał uderzyć na Damaszek nawet bez zgody Zgromadzenia Narodowego!


Salto mortale


Osłabiona ekonomicznie Francja nie odważy się narazić swojego strategicznego partnerstwa ze wschodnimi królestwami wahhabickimi, tym bardziej że francuski przemysł zbrojeniowy jest jednym z niewielu sektorów, które jeszcze prosperują: tylko w 2013 r. eksport w tym obszarze wzrósł o 40 procent.

Niemniej jednak ekstremalny radykalizm islamu szerzonego przez te państwa bulwersuje opinię publiczną, a więc także sympatyków partii politycznych. To z tego powodu w marcu 2012 r. – dwa miesiące przed wyborami prezydenckimi – Nicolas Sarkozy był zmuszony zatelefonować do emira Kataru i poprosić go, aby powściągnął szejka Jusufa al-Kardawiego zaproszonego na doroczny kongres UOIF (francuskiej gałęzi Bractwa Muzułmańskiego). W dobie sieci społecznościowych i portali internetowych deklaracje szejka dotyczące karania apostatów, homoseksualistów i żydów z pewnością nie pozostałyby niezauważone. Sześciu innym prelegentom z zagranicy zaproszonym na to wydarzenie zawieszono zgodę na pobyt, a działo się to miesiąc po zabójstwie w żydowskiej szkole w Tuluzie. Zbrodni tej dopuścił się niejaki Mohamed Merah. Sporą wrzawę wywołały wówczas antysemickie opcje ideologiczne tego niewielkiego środowiska.

Mimo to na poziomie lokalnym merowie z centroprawicowej UMP nadal finansują meczety UOIF. W Beauvais, Metz, Nicei, Bordeaux i Cannes kojarzeni z prawicą politycy czynnie wspierają tworzenie nowych meczetów. Niejednokrotnie sami znajdują dogodne tereny pod ich budowę – zawsze w imię laickości i wolności religijnej, a więc konceptów publicznie piętnowanych przez „uczonych” z Bractwa Muzułmańskiego.

W nadchodzących dziesięcioleciach terytorialna sieć islamistów – zarówno na poziomie meczetów, jak i szkół – jeszcze bardziej pogłębi podziały społeczne już dzisiaj silnie obecne w wielkich aglomeracjach Francji.

Europa Zachodnia starzeje się i dawno temu zarzuciła obronę swoich tradycyjnych wartości. Postulowanej przez francuską lewicę „zmiany cywilizacyjnej” opartej na postchrześcijańskiej i nihilistycznej wizji nowego człowieka pozbawionego korzeni dokonała cała francuska scena polityczna. To również w tej perspektywie należy widzieć sukces Frontu Narodowego w wyborach, a także – w szerszym kontekście – innych narodowo-konserwatywnych partii w Europie.


Joachim Véliocas dyrektor Obserwatorium Islamizacji w Paryżu tłum. Anna Bałaban

za:www.naszdziennik.pl/wp/100029,kondotierzy-emira.html

Copyright © 2017. All Rights Reserved.