Witamy serdecznie na stronie internetowej Oddziału Łódzkiego
Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Mamy nadzieję, że ułatwimy Państwu docieranie do rzetelnej informacji. Tutaj chcemy prezentować wielkość oraz problemy naszego Kościoła, zagadnienia społeczne, cywilizacyjne, publikacje członków Stowarzyszenia, stanowiska w ważnych kwestiach. Nie będziemy konkurować w informacjach bieżących z innymi portalami (niektóre z nich wskazujemy w odnośnikach), natomiast gorąco zapraszamy do lektury wszystkich tekstów - ich aktualność znacznie przekracza czas prezentacji na stronie głównej. Zachęcamy do korzystania z odnośników: "Publikacje" i "Polecane". Mamy nadzieję na stały rozwój strony dzięki aktywnej współpracy użytkowników. Z góry dziękujemy za materiały, uwagi, propozycje.
Prosimy kierować je na adres: lodz@katolickie.media.pl

Publikacje polecane

Wanda Zwinogrodzka - Zapada zmierzch

Dogorywająca epoka zwykle świadoma jest swojego kresu, zanim on jeszcze nastąpi. „Piękny wiek XIX” pogrążył się w melancholii fin de siecle’u znacznie wcześniej, aniżeli pierwsza wojna światowa utopiła go w błocie i krwi okopów. Katastrofizm wzbierał w twórczości Witkacego i poezji Drugiej Awangardy, gdy o kolejnej wojnie nikt jeszcze nie myślał, a Hitler dopiero marzył o przejęciu władzy.

Te złowrogie przeczucia, niczym proroctwa przeklętej przez Apolla Kasandry, nie miały niestety wpływu na bieg wydarzeń, nikogo i niczego nie ustrzegły. Świat dalej toczył się utartymi koleinami prosto ku katastrofie, a gdy ta już rozszalała się na dobre, co najwyżej ze zdumieniem konstatował trafność zlekceważonych intuicji. Zapewne tak będzie i tym razem, chociaż pesymistyczne prognozy formułują dzisiaj nie nadwrażliwi artyści, lecz myśliciele i politolodzy, których trudniej posądzić o histeryczne urojenia.

Czy nadciąga wojna?


Owszem, tak można by sądzić, przeglądając najświeższą prasę, przynajmniej tę niezależną.
Ostatni numer kwartalnika „Fronda Lux” za temat przewodni obrał apokalipsę – jej artystyczne i intelektualne wyobrażenia w przeszłości i obecnie. Zebrano solidną porcję naprawdę interesujących tekstów na ten temat. Potraktowano go zresztą bardzo szeroko, może nawet nazbyt szeroko, bo ceną za znaczny rozrzut zagadnień jest nadwątlona koherencja obrazu. Niemniej rzecz niewątpliwie stanowi inspirującą lekturę. Nader znamienne wydaje się, że tak pomyślany numer zdominowany został przez kwestie nie tyle religijne, filozoficzne czy estetyczne, ile historyczne i polityczne. Apokalipsa przyjmuje dziś wymiar doczesny i namacalny, kojarzy się z konfliktem i ewentualną zagładą kultur i cywilizacji raczej niż świata jako takiego. A może po prostu: z zagładą naszej kultury, najmocniej zagrożonej ze Wschodu, gdzie tchnienie azjatyckich stepów napędza wielkoruski imperializm. Dlatego poświęcony apokalipsie numer „Frondy Lux” otwiera obszerny blok tekstów o Rosji.

W najnowszej „Gazecie Polskiej” tymczasem mowa nie o zagrożeniu wojną, ale o tym, że ona już się rozpoczęła. Andriej Iłłarionow, ekonomista i były doradca Putina, napomina Olgę Alehno, której udzielił wywiadu: „Powinna Pani na nowo sformułować swoje pytanie: »Kiedy w ramach czwartej wojny światowej, którą reżim kremlowski prowadzi przeciwko swoim sąsiadom, można oczekiwać ataku m.in. na kraje bałtyckie i Polskę?«”.

„Nowe Państwo” z kolei rekapituluje wzrost potęgi Niemiec w ostatnim ćwierćwieczu, omawiając ten proces w aż siedmiu tekstach. Maciej Świrski pisze tam z niepokojem: „Polak musi zadać pytanie o to, jak tryumfalizm Niemiec, ten tryumfalizm, który tak dobrze było widać 9 listopada 2014 r. w Berlinie (chodzi o obchody 25. rocznicy obalenia muru – W.Z.), zostanie spożytkowany przez Niemców. Dotychczasowe doświadczenia są straszliwe”.

Koniec epoki

Nawet jeśli wszystkie te obawy są przesadzone, nie ulega wątpliwości, że jesteśmy świadkami zaburzenia równowagi geopolitycznej panującej w ostatnim ćwierćwieczu. Równocześnie obserwujemy przesilenie wewnętrzne.

Przebieg wyborów samorządowych zakwestionował nawet tę kulawą demokrację, którą dotychczas była III RP. Chodzi nie tylko o to, czy i w ilu komisjach wyniki zostały wypaczone albo wręcz sfałszowane, co, jak wielokrotnie wskazywano, zdarzało się i wcześniej, choć na nieco mniejszą skalę. Rzecz w tym, że establishment III RP poczuł się dość bezkarny, by beztrosko poniechać zabiegów choćby o pozory rzetelnego głosowania, by zuchwale wyśmiać niezbicie udokumentowane obiekcje, by zlekceważyć potrzebę jakiejkolwiek wiarygodności wyborów. Nic dziwnego, że Jerzy Urban coraz częściej gości na ekranach telewizyjnych – to on właśnie był mistrzem propagandy, której potęga pochodziła nie ze skuteczności perswazji, ale z bezczelnej oczywistości kłamstwa wzbudzającego u słuchaczy bezsilną wściekłość i przekonanie o własnej bezradności wobec przewagi zła. I właśnie ta rozpacz ludzi nie tyle oszukanych, zwiedzionych, co upokorzonych i wyzbytych nadziei na skuteczność sprzeciwu była zamierzonym celem.

W ten sposób dobiega końca epoka Okrągłego Stołu, jeśli rozumieć ją jako sprytną mistyfikację, która na użytek wewnętrzny ukryła rządy oligarchii za fasadą demokracji, zapewniając zarazem swoim poddanym poczucie bezpieczeństwa w obrębie struktur UE i NATO. Zarówno demokracja, jak i bezpieczeństwo okazały się ułudą i nikt już nawet specjalnie się nie stara, by ta iluzja zasłaniała rzeczywistość.

Więźniowie przeszłości

Koniec epoki jest zarazem początkiem nowej, która może okazać się tragiczna, ale jeszcze taką się nie stała, jeszcze możemy wpłynąć na jej przyszły kształt. Pod warunkiem, że wydobędziemy się z utartych kolein myślowych minionego czasu, tj. np. z przekonania, że kartka wyborcza jest jedynym instrumentem walki o pożądany kształt państwa, mimo że jego elita gardzi obywatelami tak dalece, że depce ich prawa wyborcze. Albo z naiwnej wiary, że sądy bronią praw obywatelskich, choć każdy, kto cokolwiek wie o wymiarze sprawiedliwości, potrafi przytoczyć kilkanaście przykładów dowodzących, że jest on narzędziem posłusznym władzy, ilekroć trzeba uprawomocnić jej nadużycia, obojętne, na jakim szczeblu.

Nie, ani wybory, ani procesy nie są jedynymi dostępnymi formami działania i nikt nie wie o tym lepiej niż Polacy przez stulecia ćwiczeni w sztuce biernego oporu i zapewne zdolni wypracować jego nowe, adekwatne do bieżącej sytuacji formy, o ile zdołają pokonać apatię i bezwład, w który wpędzają ich nie tylko media i instytucje III RP. Także uplątana w dziwaczne rozgrywki Solidarność, zastraszony, spokorniały w oportunizmie Kościół, okopana na zajętych pozycjach, nieufna wobec obywatelskich inicjatyw opozycja. A wreszcie również – część niezależnych publicystów uparcie forsujących teorię, że winę za wszelkie niepowodzenia ponosi Jarosław Kaczyński. Ostatnio – ponieważ nazwał fałszerstwa wyborcze po imieniu, co pozbawiło jakoby PiS szans na zwycięstwo w drugiej turze. Kolportują tę diagnozę tak zwani realiści, posługując się argumentem – wstyd powiedzieć – że „nie trzeba głośno mówić”.

Upowszechniają oni swoją baśń o demokratycznym ustroju, w którym PiS przegrywa wyłącznie skutkiem własnej nieudolności, i zupełnie ignorują fakt, że w ciągu ćwierć wieku tylko dwukrotnie – w roku 1991 i 2005 – system rozszczelnił się na tyle, by dopuścić do władzy środowiska jawnie antyestablishmentowe. Za każdym razem to niedopatrzenie zostało szybko i brutalnie naprawione. W kultywowaniu ulubionej narracji nie przeszkadza rzekomym realistom świadomość, że nikt poza Kaczyńskim nie zdołał stworzyć nieefemerycznej, prawicowej partii, a liczne podejmowane w tym celu wysiłki – niekiedy wspierane przez rzeczonych publicystów ich osobistym autorytetem – skończyły się albo sromotną porażką, albo wręcz groteskową kompromitacją, jak to było w wypadku niesławnej PJN, powstałej pod auspicjami uczonych „muzealników” gromko piętnujących nieudacznictwo prezesa PiS‑u. Wydaje się oczywiste, że gdyby problem sprowadzał się do osobowościowych cech jednego nieumiejętnego lidera, w blisko czterdziestomilionowym, demokratycznym kraju w ciągu 25 lat powinna była powstać choć jedna partia, zdolna przejąć jego elektorat. Wszelako nie powstała.

Dlaczego? Na to pytanie więźniowie przeszłości zwani u nas realistami nie odpowiedzą. Zbyt mocno przykuci są do nawyków myślowych dogorywającej epoki. Tak samo jak przywiązani byli ich poprzednicy – czyż to nie realiści właśnie w 1989 r. zostali zaskoczeni faktem, że Solidarność zdołała pokonać w wyborach instytucjonalnie i medialnie silniejszą PZPR? Czyż to nie oni potem tłumaczyli nam, że stabilność państwa zagwarantuje tylko lista krajowa i prezydentura Wojciecha Jaruzelskiego, dalej: że nie wolno naruszać Układu Warszawskiego, a już broń Boże wspominać o wyprowadzeniu wojsk sowieckich etc. etc.? Realistów nie warto słuchać, bo kurczowo trzymają się zwietrzałych wyobrażeń i zeschniętych pojęć, mylą dzisiejsze bitwy z tymi, które odbyły się wczoraj. Dlatego przecież z takim upodobaniem konstruują obecnie alternatywną historię, rozemocjonowani przeświadczeniem, że pod ich dyktando ułożyłaby się fortunnie i bezkolizyjnie.

O przyszłości decydują ci, którzy spoglądają przed siebie, którzy żyją nadzieją, nie zwątpieniem. I dlatego potrafią patrzeć prawdzie prosto w oczy, nawet jeśli grozi im, że napotkają wzrok bazyliszka.

Wanda Zwinogrodzka

za:niezalezna.pl/62161-zapada-zmierzch

Copyright © 2017. All Rights Reserved.