Witamy serdecznie na stronie internetowej Oddziału Łódzkiego
Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Mamy nadzieję, że ułatwimy Państwu docieranie do rzetelnej informacji. Tutaj chcemy prezentować wielkość oraz problemy naszego Kościoła, zagadnienia społeczne, cywilizacyjne, publikacje członków Stowarzyszenia, stanowiska w ważnych kwestiach. Nie będziemy konkurować w informacjach bieżących z innymi portalami (niektóre z nich wskazujemy w odnośnikach), natomiast gorąco zapraszamy do lektury wszystkich tekstów - ich aktualność znacznie przekracza czas prezentacji na stronie głównej. Zachęcamy do korzystania z odnośników: "Publikacje" i "Polecane". Mamy nadzieję na stały rozwój strony dzięki aktywnej współpracy użytkowników. Z góry dziękujemy za materiały, uwagi, propozycje.
Prosimy kierować je na adres: lodz@katolickie.media.pl

Polecane

W otchłani białego piekła

Na przełomie 1939 i 1940 r. trzeba było być człowiekiem naprawdę silnego ducha, by nie ulec przeświadczeniu, że Bóg odwrócił się od Polski. Po zaledwie 19 latach istnienia, mimo olbrzymiego poświęcenia uczciwych obywateli i ich ofiarnej pracy, państwo polskie znów zniknęło z mapy. Uderzyły na nie dwie największe potęgi militarne świata, pozostające w zbrodniczej zmowie. Sojuszniczym armiom III Rzeszy Niemieckiej i Związku Sowieckiego

nie sprostałby nikt. Dziesiątki tysięcy zabitych, zbombardowane, zrujnowane miasta, miasteczka i wsie. Ludzie bez dachu nad głową, bez pracy, bez źródeł utrzymania, osierocone rodziny, ojcowie i mężowie polegli lub przebywali w niewoli. Później przyszła zima: długa, śnieżna i straszliwie mroźna. A potem było jeszcze gorzej.

Ekstremalnie niskie temperatury zdarzały się w Polsce wcześniej – zimą 1929 r. odnotowano mrozy sięgające minus 46 stopni, a zaspy śnieżne sięgały czterech metrów. Jednak w styczniu i lutym 1940 r. okupanci nie tylko niszczyli polskie instytucje, ale i ograbiali zajęte przez siebie ziemie z żywności, opału i odzieży. Tymczasem nad okupowany kraj 10 stycznia 1940 r. dotarły straszliwe mrozy. Na wschodzie termometry pokazywały około minus 30 st. C. Potem wyż niosący mroźne powietrze przesunął się nad Ukrainę i temperatury nieco wzrosły, by znów około 10 lutego spaść do minus 30 st. C. Nocami do polskich domów pukał nie tylko mróz, ale i wróg gorszy, bo jeszcze bardziej bezwzględny.

Fala pierwsza

Jeśli w czymś Związek Sowiecki osiągnął mistrzostwo – oprócz kłamstwa oczywiście – to były to: niszczenie tradycyjnych norm i struktur społecznych oraz organizowanie przymusowych deportacji gigantycznych mas ludzkich. Zająwszy ponad 200 tys. km² ziem Rzeczypospolitej, Sowieci zlikwidowali wszelkie organizacje, zamknęli wszystkie świątynie, wprowadzili ruble zamiast złotych i prymitywną propagandę zamiast szkół. Na koniec odebrali język i obywatelstwo. A potem rozpoczęli wysiedlanie.

Zaczęło się ono już w listopadzie 1939 r., kiedy okupanci przemianowali zajęte przez siebie ziemie państwa polskiego na Zachodnią Białoruś i Zachodnią Ukrainę. Nocami znikali pojedynczy ludzie i całe rodziny – do dziś nie sposób ustalić, ile osób objęło to preludium do pierwszej fali deportacji.

W największy mróz, nad ranem 10 lutego 1940 r., do tysięcy polskich domów przyszli enkawudziści. Odczytali „wyroki” skazujące niewinnych ludzi na 5, 10, 20 lat osiedlenia we wschodnich rejonach czerwonego imperium. Dawali 10, góra 30 minut na spakowanie najpotrzebniejszych rzeczy i zawozili „czornymi woronami” (karetkami więziennymi) na najbliższą stację, gdzie kłębił się tłum podobnych nieszczęśników. Płacz dzieci i kobiet, wrzaski enkawudzistów, szczekanie psów, ostre snopy reflektorów, metaliczne łomoty przetaczanych wagonów. Porzućcie wszelką nadzieję wy, których skazała władza sowiecka.

Decyzja o deportacjach Polaków stanowiących „element niepewny” zapadła już 5 grudnia 1939 r., a podjęła ją Rada Komisarzy Ludowych. Przez dwa miesiące tworzono listy proskrypcyjne, podciągano szerokie linie kolejowe do głównych punktów zbiorczych, przygotowywano „wyroki”. Operację nadzorować miał nie byle kto, bo zastępca Ławrientija Berii Wsiewołod Mierkułow.

Pierwsza fala poniosła na wschód ok. 140 tys. ludzi: przede wszystkim polskich osadników wojskowych, zasobniejszych w ziemię chłopów, elity małych miast oraz pracowników leśnych. Polacy stanowili ponad 80 proc. deportowanych, reszta to Białorusini i Ukraińcy zatrudnieni w polskiej służbie leśnej.

Fala druga

W 1937 r., na początku „operacji antypolskiej” prowadzonej przez NKWD na rozkaz ówczesnego szefa Nikołaja Jeżowa, Józef Stalin na jednym z raportów podających liczbę rozstrzelanych Polaków napisał: „Bardzo dobrze! Kopcie i czyśćcie ten polski brud! ”. Sowiet Narodnych Komissarow realizował wytyczne „ojca narodów” i „czyścił” bez wytchnienia – decyzje o drugiej fali deportacji podjęto 2 marca 1940 r. Nieludzka bezwzględność bolszewików sięgnęła zenitu – zsyłce miały podlegać rodziny oficerów, policjantów i innych aresztantów przebywających w obozach jenieckich w Starobielsku, Kozielsku i Ostaszkowie. Trzy dni po tym postanowieniu przywódcy Związku Sowieckiego na wniosek Berii podjęli decyzję o rozstrzelaniu więzionych Polaków. W ten sposób po polskich elitach ziem wschodnich Rzeczypospolitej miały zginąć wszelki ślad i pamięć.

Gdy mężczyźni ginęli od strzałów w tył głowy, ich rodziców, żony i dzieci wożono na stacje – druga zsyłka rozpoczęła się w nocy z 12 na 13 kwietnia 1940 r. Enkawudziści wsadzali po 50–70 osób do czerwonych wagonów towarowych, zestawianych w długie składy, które powiozły polski „niebezpieczny element” daleko na wschód. W każdym ze składów mieściło się początkowo 1000–1500 osób. Początkowo bowiem każdego dnia umierali najsłabsi: dzieci i staruszkowie. Ta czerwona karawana śmierci pełzła przez bezludne pustkowia tygodniami, coraz dalej od cywilizacji, coraz dalej od nadziei. Sowieckie pociągi wożące skazanych na wieloletnie roboty jeździły w konkretne miejsca, u celu ich drogi były łagier, baraki, kuchnia, dach nad głową i nędzny wprawdzie, ale posiłek. Lecz na polskie kobiety i dzieci nie czekały obozy. Jakże często chorych i osłabionych koszmarną podróżą, bez żywności i środków niezbędnych do najprymitywniejszego choćby bytowania, konwojenci wyrzucali pośrodku niczego, w pustym stepie. „Przez kilka dni nie jedliśmy zupełnie nic. Była zima. Lepianka była całkowicie zasypana śniegiem. (…) Nie mieliśmy siły, aby zejść z pryczy. W lepiance, mimo otuliny ze śniegu, było bardzo zimno. Spaliśmy, wciąż spaliśmy. Brat od czasu do czasu budził się i wołał »jeść« – już nic więcej nie mógł mówić – albo »maaamo, umieram«. Mama płakała”. W drugiej fali wywieziono ok. 61 tys. ludzi, niemal wszyscy trafili do Kazachstanu.

Fala trzecia

To najdziwniejsza deportacja. O ile celem i efektem dwóch poprzednich zimowych zsyłek była fizyczna eksterminacja Polaków, o tyle ta z 28 i 29 czerwca 1940 r., wbrew zamierzeniom władz sowieckich, wielu zesłańcom uratowała życie. Do czerwcowej deportacji przeznaczono tych obywateli Rzeczypospolitej, którzy przed wybuchem wojny zamieszkiwali ziemie zajęte przez Niemców i którzy nie powrócili do swoich domostw. Byli to w znacznej większości Żydzi, obawiający się o swój los pod niemieckimi rządami. W czasie trzeciej deportacji przesiedlono ok. 80 tys. ludzi, z tego ok. 68 tys. stanowili właśnie Żydzi. I chociaż na sowieckim zesłaniu lekko nie było nikomu, a ciężka praca i warunki pogodowe wykańczały wszystkich jednakowo, bez względu na narodowość, to jednak Żydzi wywiezieni w czerwcu 1940 r. w znacznej większości uniknęli śmierci, która czekałaby ich z rąk niemieckich morderców.

Fala czwarta

Między trzecią a czwartą wielką deportacją minął prawie rok. W maju 1941 r. Stalin potajemnie rozpoczął przygotowania do ataku na III Rzeszę. Armia Czerwona rozlokowywała swoje siły uderzeniowe bliżej granicy. Postanowiono więc „oczyścić” te tereny z „elementów niepożądanych”. Akcja objęła nie tylko mieszkańców zagrabionych ziem polskich, ale dotknęła również Litwinów, Łotyszów i Estończyków. Przeznaczonych do deportacji Polaków w większości zakwalifikowano do grupy „zsyłposielencew”, czyli skazanych na 20 lat przymusowego pobytu w wyznaczonych rejonach. W wyniku tej deportacji ok. 86 tys. obywateli polskich trafiło głównie do Kazachstanu.

Milion

Cztery wielkie fale deportacji objęły więc w sumie ok. 350 tys. osób. Ale to zaledwie część ofiar „wyzwolenia Zachodniej Białorusi i Zachodniej Ukrainy”, dokonanego przez Armię Czerwoną we wrześniu 1939 r. Aresztowania i wywózki mniejszych grup bowiem trwały, a liczby represjonowanych w ten sposób Polaków nie sposób ustalić. Da się natomiast – choć znów w przybliżeniu – określić liczbę mężczyzn w wieku poborowym, siłą wcielonych w szeregi Armii Czerwonej: było ich 150–200 tys., a ich służba polegała na katorżniczej pracy w tzw. strojbatalionach. Niemal drugie tyle – bo ponad 100 tys. – mężczyzn w wieku produkcyjnym zmuszono do pracy w przemyśle sowieckim: głównie w kopalniach Zagłębia Donieckiego, zakładach przemysłu ciężkiego na Uralu i na Syberii. Bilans dwóch lat sowieckiego panowania nad ziemiami wschodnimi Rzeczypospolitej: około miliona obywateli RP zostało rozstrzelanych, uwięzionych, zesłanych na wschód, wcielonych w szeregi sowieckiej armii, zmuszonych do niewolniczej pracy w sowieckim przemyśle.

Kłamstwo

Napisałem na początku, że Związek Sowiecki po mistrzowsku prześladował ludzi i kłamał. Niechaj zatem puentą opowieści o prześladowaniach Polaków z ziem zabranych będzie kłamstwo na ten temat. Kłamstwo o wyjątkowo długich nogach, które pozwoliły mu dojść aż do czasów współczesnej Rosji: „Nie ma potrzeby udowadniać, że w chwili całkowitego upadku państwa polskiego rząd nasz musiał podać pomocną dłoń mieszkającym na terytorium Zachodniej Ukrainy i Zachodniej Białorusi braciom Ukraińcom i Białorusinom. Tak też postąpił (burzliwe, długotrwałe oklaski, delegaci wstają z miejsc i urządzają owację). Armia Czerwona weszła do tych rejonów przy powszechnej sympatii ludności białoruskiej i ukraińskiej, która przywitała nasze wojska jako swoich wyzwolicieli spod ucisku pańskiego, spod ucisku polskich obszarników i kapitalistów. (…) Wszystkie wiadomości z Zachodniej Białorusi i Zachodniej Ukrainy świadczą o tym, że ludność z niedającym się opisać zachwytem spotkała swe wyzwolenie spod pańskiego ucisku i gorąco witała wielkie zwycięstwo władzy radzieckiej”. Tezy z przemówienia Wiaczesława Mołotowa, wygłoszonego 31 października 1939 r., z niewielkimi zmianami (albo i bez nich), powtarza dziś niejeden rosyjski polityk i publicysta.

Tomasz Panfil

za:niezalezna.pl

Copyright © 2017. All Rights Reserved.